Prezes we wtorek rano zapierał się i ustami rzecznika próbował kontratakować, w południe dostał niemiłe zaproszenie na środową rozmowę u premiera, a po południu zapewne przeprowadził rozmowę z kimś jeszcze ważniejszym niż premier – bo ni z tego, ni z owego podał się do dymisji. I teoretycznie (jak przynajmniej chciałby rząd) sprawa jest zamknięta.

Niekoniecznie. Niezależnie do samej propozycji: „większe zyski dla banku w zamian za zatrudnienie (za horrendalne pieniądze) znajomego prawnika", nagrane na taśmach rozmowy ujawniają inne problemy, być może nawet ważniejsze niż sama oferta wzajemnie korzystnej współpracy.

Po pierwsze, odsłaniają nieprofesjonalne zasady działania polskiego nadzoru finansowego. Instytucja ta ma jasno sprecyzowane zadania: ma dbać o bezpieczeństwo rynku finansowego i depozytów złożonych w bankach przez ludzi. W tym celu wolno jej bardzo wiele: może nakładać na banki kary, może żądać ich dokapitalizowania, może wprowadzać nowe regulacje, może zatwierdzać nominacje członków zarządu. Może też oczywiście spotykać się z bankami i indywidualnie negocjować z nimi programy naprawcze, tak jak to było w przypadku grupy Getin. Ale nie ma prawa prowadzić swojej własnej polityki zmian struktury własnościowej sektora bankowego (może to robić, jeśli oczywiście chce, rząd i bank centralny). Nie ma też prawa dzielić banki na „lepsze" i „gorsze" na podstawie własnych preferencji. A już na pewno nie może planować doprowadzenia jakiegoś banku do upadku, po to, by mógł go przejąć inny właściciel. A z taśm dowiedzieliśmy się, że przynajmniej część członków KNF takie właśnie plany snuje.

Po drugie natomiast, z nagranych rozmów (i nie tylko z nich) dowiedzieliśmy się, jak bardzo podatna na ordynarny lobbing i na zwykłe naciąganie jest rządząca partia. Najwyraźniej panuje dziś atmosfera przyzwolenia: kto tylko umie opakować swoje interesy w papier z nadrukiem „interes narodowy", kto umie dotrzeć do odpowiednio wpływowych polityków, kto umie hojnie zasponsorować partyjne imprezy lub wspierające rząd media, może liczyć na dużą przychylność. Może dostawać synekury w spółkach Skarbu Państwa, może wpływać na legislację, może dostawać wysokie urzędy państwowe i –najwyraźniej w poczuciu bezkarności – wykorzystywać je dla swoich własnych interesów.

Serdecznie radziłbym więc partii rządzącej, by starannie przyjrzała się temu zjawisku. Bo nie chodzi tu już tylko o interes partyjny, ale o interes polskiego państwa i polskiej gospodarki. Wszystko jedno, czy korupcję i niekompetencję ochrzci się mianem „rynkowej" czy „patriotycznej", jej efekty są zawsze takie same.