Każdy, kto choć trochę interesuje się polityką, powinien pamiętać, jaką siłę miała powtarzana z ust do ust informacja o romansie prezydenta z piosenkarką. Wszystko miało się zacząć w samolocie lecącym na mundial do Korei. Ba, nie brakowało takich, którzy wiedzieli z całą pewnością, że gwiazda jest w ciąży i już wkrótce sprawa będzie zupełnie oficjalna. Ot, taka nasza polska wersja historii Marilyn Monroe i JFK. W gruncie rzeczy niegroźna, choć pewnie kłopotliwa dla samych zainteresowanych. Zresztą szybko się okazało, że plotka była narzędziem w rozgrywkach wewnątrz SLD (które w tamtym czasie było u szczytu popularności), co żadnej ze stron nie wyszło na dobre. Zaraz potem nastąpił upadek formacji postkomunistycznej.

Rzecz jasna, piszę te słowa w związku z plotkami na temat syna byłej premier Beaty Szydło i jego odejścia od kapłaństwa. Chyba każdy wie, o co idzie, a jak nie wie, może łatwo sprawdzić. Tu mamy do czynienia z nową jakością. Bodaj pierwszy raz od czasu wspomnianego wyżej rzekomego romansu w kolportowanie plotki oficjalnie włączyły się niektóre media, co sprawia, że rzecz jest szczególnie bulwersująca. Oburzać musi też, że ofiarą polsko-polskiej wojny stała się rodzina polityka. Ale cóż, w tę stronę ewoluuje świat mediów, zwłaszcza tych społecznościowych. Nikt tu nie bierze jeńców, a nienawiść wybucha z niespotykaną siłą. Ciekawe w tej historii jest to, że – bodaj pierwszy raz – kolportujący plotkę doczekali się tak zdecydowanej odpowiedzi prawników opisywanych osób. Mam nadzieję, że będzie ona skuteczna.

A tym, którzy plotkami wojują, warto polecić, by przyswoili sobie lekcję z czasów SLD. Walka na fake newsy, niegdyś zwane plotkami, na dłuższą metę nikomu się nie opłaci. Na koniec dnia za kłamstwa i tak przyjdzie zapłacić rachunek. I nie mówię wcale o rachunku, który każdy z nas zapłaci przed Bogiem.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia