Ale czegóż się spodziewać? Przecież prawo działa powoli i dostojnie, zwłaszcza unijne. Pośpiech obowiązuje tylko w maglu ustawodawczym, w jaki PiS przekształcił polski Sejm. Siłę mają rządzący; zarzynany Trybunał może sobie wydać wrzask rozpaczy albo i łabędzi śpiew. Nikt go nie pożałuje, najwyżej ci – coraz bardziej nieliczni – którym chce się jeszcze zapalać pod sądami swoje daremne lampki.

Wszystko już się stało. Nie ma trójpodziału władzy w kraju, który go zaprowadził 500 lat temu. Wypaliły się nasze światełka. Żar leje się z nieba. Wszyscy moczą się w Adriatyku albo Bałtyku i narzekają pod nosem, a z tego – jak wiadomo – niewiele wynika. Uczciwi sędziowie odejdą. Obywatele nie pójdą na wybory, bo „cóż to zmieni?". Zagranica pobulgoce groźnie, ale w niczym nie pomoże, już za rok niespełna kończy się kadencja Komisji Europejskiej i czas pomyśleć o nowych rozdaniach, na pewno mniej przychylnych demokracji. W Trybunale też zasiądą nowi sędziowie mianowani przez nowe rządy.

Polska demokracja umiera osamotniona, jak we wrześniu 1939 r. ginął nasz kraj, bo nikt nie chciał „umierać za Gdańsk". Trybunał wyda niekorzystne dla PiS orzeczenie, ale już wtedy, gdy będzie za późno. Podobnie jak Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę 3 września i nie uczyniły nic więcej. Długo potrwa jałowa wymiana kazuistycznych orzeczeń, z których wyziera tylko niechlujnie ukrywana polityka. Przecież pan Biedermann z proroczej sztuki Maksa Frischa („Biedermann i podpalacze") ma wiele do stracenia i chce się ułożyć z intruzami nękającymi także i jego. Niech wyładują się na kimś innym, potem ich jakoś obłaskawi. Przecież u niego w domu nic się jeszcze nie dzieje. Nie wie tylko, że dzieje się dzieją, kiedy jeszcze nic nie słychać.