Litwa leży w trudnym regionie, na flance wschodniej NATO. Od dawna jest wśród najbardziej aktywnych krytyków polityki Kremla. Ponosi też największe konsekwencje wspierania opozycji na sąsiedniej Białorusi. To jej nie powstrzymało przed otwarciem kolejnego frontu – z Chinami.
W tym tygodniu dokonała na nim kolejnego posunięcia. Przywitała z radością zapowiedź otwarcia w Wilnie przedstawicielstwa Tajwanu. Najważniejsze: w nazwie biura będzie właśnie „Tajwan", co sugeruje, że to prawie ambasada. W żadnym kraju UE nikt się na to nie zdecydował. Placówki tajwańskie mają w nazwie „Tajpej" (w Warszawie jest Biuro Przedstawicielskie Tajpej).
Dzieje się to kilka tygodni po tym, jak przywódca ChRL Xi Jinping zapowiedział „całkowite zjednoczenie ojczyzny", czyli wchłonięcie Tajwanu. Zapewne metodami militarnymi, bo trudno oczekiwać, żeby Tajwańczycy sami zrezygnowali z demokracji i wolności.
Daleko, bez odwrotu
Pekin już gniewnie zareagował, gdy w maju Litwa opuściła grupę 17+1, czyli forum współpracy między krajami Europy Środkowo-Wschodniej (w większości należącymi do UE, ale także pozostającymi poza wspólnotą państwami Bałkanów Zachodnich) a Chinami. Na dodatek chwilę wcześniej litewski Sejm przyjął rezolucję potępiającą ludobójstwo Ujgurów w chińskim Sinciangu.
„To ekstremistyczne i prowokacyjne działania", „Litwa poszła za daleko, nie pozostawiła sobie odwrotu" – grzmiał anglojęzyczny dziennik chińskich władz „Global Times". Oskarżył Wilno o wykonywanie poleceń administracji amerykańskiej. Teraz Wilno poszło jeszcze dalej.