- Rozumiemy nieufność Polaków do systemu, nie wzięła się ona znikąd. Dlatego mam propozycję dla wszystkich siedzących tutaj na sali: naprawmy to wspólnie, zmieńmy Konstytucję. Zmieńmy ją tak, by zagwarantować środki PPK i IKE, zagwarantować ich prywatność i ochronę – namawiał premier Mateusz Morawiecki.

W tle tego apelu jest oczywiście chęć wsparcia programu pracowniczych planów kapitałowych, którego pierwszy etap właśnie się formalnie zakończył. Rząd chce żeby PPK stały się programem powszechnym, żeby przystąpiła do niego zdecydowana większość z 11,5 mln uprawnionych do tego pracowników. Z sygnałów, które od nich płyną wynika jednak, że na pracownicze plany kapitałowe znaczna ich część patrzy z dużą nieufnością.

PPK ciąży los OFE. Gromadzone w nich oszczędności miały zagwarantować członkom OFE godne życie na emeryturze. Tymczasem, po 20 latach funkcjonowania, otwarte fundusze emerytalne przechodzą właśnie do historii. Ten system został źle skonstruowany i najpierw rząd PO-PSL, a teraz PiS uznał, że nie ma sensu ich utrzymywać. Rząd PO-PSL przeniósł część oszczędności z OFE na konta ich uczestników w ZUS. Część obywateli uznało to za oszustwo i skok na ich kasę, choć Trybunał Konstytucyjny uznał, że w OFE nie było pieniędzy prywatnych lecz publiczne. Teraz rząd PiS, chce przenieść większość tego co zostało w OFE na indywidualne konta emerytalne ich uczestników, resztę do ZUS. Liczy przy tym, że takie rozwiązanie problemu OFE przyczyni się do odbudowy zaufania Polaków do długoterminowego oszczędzania na czas emerytury, czyli zachęci ich do wstępowania do PPK.

Oczekiwanie to może jednak podkopać 15-proc. opłata, którą rząd chce pobrać od pieniędzy przenoszonych z OFE na IKE. Członkowie otwartych funduszy emerytalnych już mówią o skoku na ich pieniądze. Zaufania nie pomoże też raczej odbudować wyłączenie z dziedziczenia pieniędzy przekazywanych z OFE do ZUS (te, które trafią na IKE będą dziedziczone). To samo z likwidacją tzw. 30-krotności, czyli progu, który ogranicza wysokość składek na ZUS. Płaci się je tylko do pewnego poziomu dochodów, potem już nie. 30-krotność wprowadzono, by w przyszłości nie wypłacać bardzo wysokich emerytur osobom, które mają dziś wysokie pensje. Raz, że to kosztowne, dwa – oznaczałoby potężne rozwarstwienie emerytur. Osoby, które dużo dziś zarabiają, i które po likwidacji 30-krotności, będą płacić wyższe składki na ZUS, obawiają się, że w przyszłości nie dostaną mimo to wysokich emerytur, bo któryś z kolejnych rządów wprowadzi przepisy ograniczające ich wysokość. Jak więc widać bezustanne grzebanie polityków przy systemie emerytalnym szkodzi zaufaniu obywateli do długoterminowego oszczędzania. I zapis w konstytucji, o który apeluje premier, niewiele tu pomoże. Tym bardziej, że przez ostatnie cztery lata rząd wielokrotnie pokazał, iż zapisy w konstytucji traktuje, mówiąc delikatnie, dość swobodnie.