Jak obliczył wstępnie GUS, inflacja we wrześniu sięgnęła 3,2 proc. rok do roku, w porównaniu z 2,9 proc. w sierpniu. To spora niespodzianka. Ankietowani przez „Rzeczpospolitą" ekonomiści przeciętnie oceniali, że inflacja utrzymała się na sierpniowym poziomie.
Czytaj także: Inflacja pożera oszczędności Polaków
Zaskoczenie jest tym większe, że wrześniowa zwyżka CPI odzwierciedla przede wszystkim przyspieszenie tzw. inflacji bazowej, nieobejmującej cen żywności oraz energii, które w dużej mierze kształtowane są przez czynniki niezależne od stanu gospodarki. Ekonomiści szacują (oficjalne dane opublikuje w połowie października NBP), że inflacja bazowa sięgnęła we wrześniu 4,2 lub 4,3 proc. To oznaczałoby jej powrót do najwyższego od 20 lat poziomu odnotowanego w lipcu. Wcześniej, od grudnia 2018 r., inflacja bazowa stale przyspieszała. Wyłamała się z tego trendu dopiero w sierpniu, gdy zmalała do 4 proc. Przed czwartkowymi danymi ekonomiści szacowali, że we wrześniu zmaleje ponownie, do 3,9 proc. rok do roku. Byłaby to naturalna konsekwencja osłabionego wskutek pandemii popytu konsumpcyjnego.
Za Odrą już deflacja
W strefie euro ta podręcznikowa zależność, wedle której słabszy popyt tłumi inflację, jest wyraźnie widoczna. Już w sierpniu po raz pierwszy od 2016 r. pojawiła się tam deflacja, czyli spadek cen konsumpcyjnych rok do roku. We wrześniu, jak sugerują wstępne dane z Niemiec, jeszcze się pogłębiła. W Polsce deflacji nikt nie oczekuje, ale ekonomiści zgodnie twierdzą, że wyhamowanie inflacji jest kwestią czasu. – Wrześniowa niespodzianka nie neguje scenariusza spadku inflacji w kolejnych miesiącach – ocenia Urszula Kryńska, ekonomistka z PKO BP.