W sieci Daesh działa bardzo sprawnie i prowadzi rekrutację oraz propagandowe aktywności za pośrednictwem tysięcy profili. Twitter, Facebook i kanały YouTube - informacje o poczynaniach terrorystów można znaleźć wszędzie. Powstaje zatem istotna potrzeba, by znaleźć ku temu środki zaradcze.

Z pomocą przychodzi dyrektor Google, Eric Schmidt. Według jego niedawnego tekstu wpdla New York Timesa firma z Mountain View rozpocznie prace nad mechanizmem, który nazywa roboczo "sprawdzeniem pisowni dla internetowego hejtu". Technologia może sprawdzić się tam, gdzie powstaje mowa nienawiści nowej ery - w internecie.

Za pośrednictwem tworzonych w tym celu filtrów, algorytmów odsiewających wypowiedzi ksenofobiczne, faszystowskie oraz ekstremistyczne można by spróbować dusić rozprzestrzenianie się negatywnych treści w zarodku. Filmy z egzekucji dokonywanych przez Daesh nie podbijałyby sieci, bo byłyby od razu usuwane. Telefony, komputery i konta używane do działań terrorystycznych namierzano by od razu dając dostęp do danych rządowym służbom. Oczywiście tworzy to pole do nadużyć prywatności, ale cel w tym momencie jest nadrzędny.

Schmidt daje do zrozumienia ze niezależnie od tego, czy nowe środki zaradcze spodobają się szerokiej publiczności czy też napotkają na ostry sprzeciw internautów, trzeba zacząć działać. Firmy technologiczne stają do dyspozycji państw, ponieważ nie może być mowy o skutecznej koalicji przeciw Daesh, jeżeli nie uwzględni się bezpieczeństwa w sieci.

Nie wiadomo jeszcze, czy za głosem Google pójdą kolejni wielcy jak Facebook czy Apple. Nowych regulacji nie można traktować jako ograniczania wolności, ale jak środki przypominające kontrole na lotniskach. Każdorazowe zdejmowanie paska i nerwowe zbieranie wszystkich najważniejszych w podróży przedmiotów w pośpiechu przy celnikach nie jest najlepszym wspomnieniem z wakacji. Ale bez tego moglibyśmy nawet nie dolecieć na miejsce docelowe. Głosy wsparcia słychać z różnych środowisk. Hillary Clinton twierdzi, że islamskich ekstremistów należy pozbawić wirtualnego środowiska, w którym czują się bezkarni. Rzecznik Białego Domu nalega, by zachować w tym rozsądek i nie pozbawiać obywateli dotychczasowych swobód.