Brexit: Brytyjczycy szykują się na kataklizm

Premier May przegra na 90 proc. wtorkowe głosowanie nad umową rozwodową z Unią z Izbie Gmin – szacują bukmacherzy. Co będzie dalej, nie wiadomo.

Aktualizacja: 13.01.2019 17:26 Publikacja: 13.01.2019 17:01

Pozostała interwencja nadprzyrodzona? Premier Theresa May wychodzi z wiejskiego kościoła po niedziel

Pozostała interwencja nadprzyrodzona? Premier Theresa May wychodzi z wiejskiego kościoła po niedzielnej mszy

Foto: AFP

Jeśli polec, to przynajmniej w imię wyższych wartości: do takiego wniosku najwyraźniej doszła brytyjska premier. W wywiadzie dla „Sunday Express" uznała, że odrzucenie przez deputowanych porozumienia z Brukselą o brexicie byłoby „katastrofalnym i niewybaczalnym złamaniem wiary w naszą demokrację".

Ale od ogłoszenia przez Davida Camerona decyzji o referendum w sprawie członkostwa kraju w Unii blisko pięć lat temu z ust polityków padło tyle kwiecistych frazesów, że nie robią one już większego wrażenia. BBC szacuje, że przynajmniej 100 spośród 317 torysów w Izbie Gmin odrzuci we wtorek umowę zaproponowaną przez May. Chodzi przede wszystkim o zwolenników twardego brexitu, którym nie podoba się bezterminowe utrzymanie królestwa w unii celnej z kontynentem, aby zapobiec przywróceniu kontroli na granicy z Republiką Irlandii (tzw. backstop). W tej sytuacji nie bardzo widać, jak May miałaby uzyskać większość 326 deputowanych: pozostałe ugrupowania, na czele z laburzystami (256 deputowanych), będą głosowały przeciw jej propozycji, choć często z przeciwnego powodu niż prawe skrzydło Partii Konserwatywnej.

Teorie spiskowe

W Londynie umysł rozpala więc już nie sam los umowy rozwodowej, tylko to, co się stanie po jej odrzuceniu. „Sunday Times" twierdzi, że lider Partii Pracy Jeremy Corbyn dogaduje się ze zbuntowanymi torysami, aby jeszcze we wtorek przeforsować votum nieufności wobec May i rozpisać przedterminowe wybory.

Inny spisek deputowanych miałby polegać na przegłosowaniu zmiany regulaminu Izby Gmin: to posłowie, a nie rząd, ustalaliby porządek obrad, przez co parlament mógłby bezpośrednio zwrócić się do Brukseli o przedłużenie poza 29 marca procesu rozwodowego.

„Często zapomina się, że Wielka Brytania jest demokracją parlamentarną i to Westminster, a nie Downing Street w ostateczności rozstrzyga o losie kraju" – mówi „Rz" Jonathan Portes, profesor londyńskiego King's College.

Zgodnie z art. 50 traktatu w Radzie UE potrzebna byłaby jednomyślność, aby przedłużyć negocjacje z Brytyjczykami. W Brukseli mówi się, że nie byłoby z tym problemu, o ile Londyn zaproponowałby jakąś ścieżkę wyjścia z kryzysu. W grudniowym wywiadzie dla „Die Welt" szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker przyznał, że „najpierw brytyjski parlament musi uzgodnić, czego chce".

Z tym wcale nie będzie jednak łatwo. Zbuntowani torysi woleliby obalić May w ramach rozgrywki wewnątrz partii, a nie poprzez przedterminowe wybory, których wynik jest bardzo niepewny (ostatni sondaż Yougov daje konserwatystom 40 proc. poparcia wobec 38 proc. dla laburzystów). Ale „Daily Telegraph" uważa, że podział wśród konserwatystów na tle stosunku do Unii jest tak głęboki, iż może doprowadzić do rozpadu istniejącej od 185 lat partii. Zdaniem gazety we wtorek dymisję mogłaby złożyć 1/3 ministrów May. To zwolennicy radykalnego brexitu, którzy stawiają na przywództwo najpopularniejszego dziś polityka torysów, Borisa Johnsona. Ale inna frakcja konserwatystów miałaby po cichu negocjować z Corbynem zaproponowanie Brukseli stałego utrzymania kraju w unii celnej, na wzór Turcji.

„Partia Konserwatywna w swojej długiej historii wielokrotnie wykazała niezwykłą zdolność do utrzymania jedności. Nie obawiam się i tym razem jej rozpadu. Ale z pewnością nie ma dziś lidera, który mógłby nadać ugrupowaniu jednolity kierunek" – mówi „Rzeczpospolitej" Ian Bond, dyrektor w Center for European Reform (CER) w Londynie.

Zapasy żywności

Być może w Izbie Gmin znalazłaby się większość dla innego rozwiązania: powtórnego referendum. Ale takiej opcji sprzeciwia się sam Corbyn. Od dziesięcioleci sceptyczny wobec integracji, obawia się, że taka opcja doprowadzi do załamania poparcia dla jego partii: w czerwcu 2016 r. to w „czerwonych" okręgach wyborczych było najwięcej zwolenników brexitu.

Powtórne referendum mogłoby się zresztą okazać bezcelowe, bo nastawienie opinii publicznej i tak przez te dwa i pół roku znacząco się nie zmieniło. Jak wynika z syntezy ostatnich sondaży przeprowadzonej przez Bloomberga, udział zwolenników rozwodu z UE spadł z 52 proc. w referendum do 48 proc. dziś, a zwolenników integracji wzrósł z 48 do 53 proc.

Bukmacherzy uważają, że w tej sytuacji nie uda się znaleźć większości w parlamencie dla żadnego konstruktywnego rozwiązania i na 70 proc. Wielka Brytania wyjdzie 29 marca z Unii bez żadnego porozumienia.

Taka perspektywa wywołuje na Wyspach coraz większe przerażenie. Największym problemem jest spodziewany, gwałtowny wzrost cen podstawowych towarów i usług, które i tak są zdaniem Eurostatu średnio dwa razy wyższe niż w Polsce. Jednak brak porozumienia oznacza, że z dniem brexitu od razu wejdą w życie cła w handlu z Unią, a przed promami w Dover i Calais utworzą się gigantyczne kolejki ciężarówek oczekujących na odprawę celną. To właśnie te dwa czynniki skłaniają czołowe sieci handlowe, jak Tesco i Marks & Spencer, do gromadzenia już teraz zapasów towarów z kontynentu, dopóki są tańsze i dostępne. Jednocześnie policja szykuje specjalne oddziały, które miałyby zapobiec grabieży sklepów przez zdesperowane tłumy.

Przerażeni są jednak także przedsiębiorcy, z których wielu zależy od ścisłej współpracy z dostawcami z Unii. Jednym z przykładów jest General Motors, do którego fabryki w Ellesmere Port produkującej ople astra codziennie dociera 1,1 tys. ciężarówek z częściami do montażu. Na razie 4/5 samochodów produkowanych na Wyspach jest przeznaczone na eksport do Wspólnoty.

Niepewny jest też los służby zdrowia, hoteli, restauracji i innych firm usługowych, których działalność od lat opierała się na taniej sile roboczej, najpierw z Polski, a potem z Rumunii. Od 29 marca, bez okresu przejściowego, Wielka Brytania przestanie być zobowiązana do utrzymania swobody przemieszczania się osób. May zapowiadała wprowadzenie w zamian otwartego rynku pracy dla osób zarabiających powyżej 30 tys. funtów rocznie, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzą, co zasadniczo podniosłoby koszty usług na Wyspach. Ale nawet to nie jest pewne, bo nikt nie wie, kto będzie rządził krajem za dwa miesiące.

Jeśli polec, to przynajmniej w imię wyższych wartości: do takiego wniosku najwyraźniej doszła brytyjska premier. W wywiadzie dla „Sunday Express" uznała, że odrzucenie przez deputowanych porozumienia z Brukselą o brexicie byłoby „katastrofalnym i niewybaczalnym złamaniem wiary w naszą demokrację".

Ale od ogłoszenia przez Davida Camerona decyzji o referendum w sprawie członkostwa kraju w Unii blisko pięć lat temu z ust polityków padło tyle kwiecistych frazesów, że nie robią one już większego wrażenia. BBC szacuje, że przynajmniej 100 spośród 317 torysów w Izbie Gmin odrzuci we wtorek umowę zaproponowaną przez May. Chodzi przede wszystkim o zwolenników twardego brexitu, którym nie podoba się bezterminowe utrzymanie królestwa w unii celnej z kontynentem, aby zapobiec przywróceniu kontroli na granicy z Republiką Irlandii (tzw. backstop). W tej sytuacji nie bardzo widać, jak May miałaby uzyskać większość 326 deputowanych: pozostałe ugrupowania, na czele z laburzystami (256 deputowanych), będą głosowały przeciw jej propozycji, choć często z przeciwnego powodu niż prawe skrzydło Partii Konserwatywnej.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762
Świat
Ekstradycja Juliana Assange'a do USA. Decyzja się opóźnia