Wczoraj Minister Pracy i Emerytur Amber Rudd odeszła z gabinetu i Partii Konserwatywnej, mówiąc, że nie może „trwać w rządzie”, podczas gdy „lojalni umiarkowani konserwatyści zostają usunięci z partii".

Nie osłabiło to determinacji Borisa Johnsona. Premier Wielkiej Brytanii nadal "trzyma się planu" w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej. Johnson wielokrotnie podkreślał, że do brexitu dojdzie 31 października, bez względu na to, czy do tego czasu uda się osiągnąć porozumienie z Brukselą.

W ostatnim czasie premier stracił większość w parlamencie, wyrzucił z partii 21 osób, które się sprzeciwiały i nie zdołał przeprowadzić nowych wyborów. Jego brat odszedł twierdząc, że jest rozdarty między rodzinną lojalnością a interesem narodowym.

Rezygnacja Rudd tylko zwiększyła kryzys wewnątrz brytyjskiego rządu. Zdaniem byłej minister rząd skupia się w swoich przygotowaniach do braku porozumienia. - Chodzi o brak proporcjonalności. Moja rezygnacja ma zwrócić uwagę na to, że Partia Konserwatywna powinna być umiarkowana i zrzeszać osoby o różnych poglądach na temat Unii - powiedziała w rozmowie z BBC.

Innego zdania jest szef MSZ Dominic Raab. Jego zdaniem chodzi o twarde stanowisko w negocjacjach w Brukselą, z których rząd nie może zrezygnować. - Wyborcy muszą zrozumieć, że musimy trzymać się planu - powiedział.