Turcja jak Lehman Brothers

Szwajcarski frank i amerykański dolar nie po 3,8 zł, lecz o złotówkę drożej, a euro – nie po 4,3 zł, lecz nawet po 5,5 zł. Tak wyglądałyby u nas kursy walut, gdyby złoty stracił na wartości tyle, co turecka lira (przeceniona średnio 30 proc., licząc od maja, a 40 proc. – od stycznia).

Aktualizacja: 20.08.2018 10:12 Publikacja: 19.08.2018 21:00

Turcja jak Lehman Brothers

Foto: Bloomberg

To pokazuje problemy, z jakimi borykają się Turcy: rząd, firmy, które niemal 70 proc. wysokiego zadłużenia rozliczają w dolarach, i konsumenci, których oszczędności i siłę nabywczą zjada coraz wyższa inflacja. Ceny towarów i usług nie rosną co prawda jeszcze w tempie wenezuelskim (tam nawet milion procent w tym roku), ale śmieciowe ratingi długu tureckiego obniżane właśnie przez międzynarodowe agencje oraz dalsze osłabienie liry zwiększą zapewne inflację z obecnych, nienotowanych w żadnym stabilnym kraju 16 proc. do powyżej 20 proc. rocznie.

Czytaj także: Turcja nie będzie ostatnią ofiarą na globalnym rynku

Turecki kryzys to w dużej mierze skutek wielkiej rozgrywki geopolitycznej, w której w głównych rolach występują Rosja i USA. W błyskawicznym tempie przenosi się to jednak na gospodarkę i na życie Turków. Inna sprawa, że tamtejszym władzom można zarzucić zgubną pewność siebie i bagatelizowanie realiów gospodarki rynkowej (chociażby zwlekanie przez upolityczniony bank centralny z podnoszeniem stóp procentowych w walce z inflacją).

Kryzys może się szybko rozlać nie tylko po innych tzw. rynkach wschodzących (wśród nich wciąż jest Polska), ale po całej Europie. W pierwszej kolejności narażone są zadłużone Argentyna, Rosja, RPA czy Meksyk, a dalej Brazylia czy Indie.

Może dziwić, że na razie zachodnie, rozwinięte rynki finansowe dosyć spokojnie reagują na tak poważne ryzyko. Jak pokazuje historia, wystarczy jednak impuls i jeden dzień, aby to się zmieniło, a inwestorzy wpadli w panikę. Ogłoszenie niewypłacalności przez Turcję lub tamtejsze banki udzielające kredytów w dolarach czy dalej tracąca siły lira boleśnie dotknęłyby zaangażowanych w Turcji europejskich banków (takich jak brytyjski HSBC, holenderskie ING, francuski BNP Paribas czy włoski UniCredit). Musiałyby tworzyć sięgające dziesiątków, a nawet setek miliardów euro rezerwy na tzw. złe lub ryzykowne długi.

Jeszcze kilka lat temu niektórzy nasi politycy chcieli, aby Polska szła drogą Turcji. Dzisiaj nikt już tego głośno nie mówi. Złoty, nasza giełda czy rynek obligacji wciąż są stosunkowo odporne na tę, ale i inne zawieruchy (na przykład na wiszącą nad światem wojnę handlową między USA a Chinami). Może to dzięki temu, że co bardziej strachliwi inwestorzy zagraniczni wycofali się z naszego rynku finansowego już wcześniej, spłoszeni wydarzeniami politycznymi.

Nie ma jednak cudów. Wspomniany impuls turecki, jeśli się pojawi, odbije się na zdrowiu globalnej, a na pewno europejskiej gospodarki – w tym polskiej. Tak jak stało się w latach 2008–2009 po upadku amerykańskiego banku Lehman Brothers. Kto wie, może dane płynące z niemieckiej gospodarki sygnalizujące jej spowolnienie to już sygnał ostrzegawczy?

To pokazuje problemy, z jakimi borykają się Turcy: rząd, firmy, które niemal 70 proc. wysokiego zadłużenia rozliczają w dolarach, i konsumenci, których oszczędności i siłę nabywczą zjada coraz wyższa inflacja. Ceny towarów i usług nie rosną co prawda jeszcze w tempie wenezuelskim (tam nawet milion procent w tym roku), ale śmieciowe ratingi długu tureckiego obniżane właśnie przez międzynarodowe agencje oraz dalsze osłabienie liry zwiększą zapewne inflację z obecnych, nienotowanych w żadnym stabilnym kraju 16 proc. do powyżej 20 proc. rocznie.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację