Zdaniem części analityków bankowych wynik wyborów do PE oznacza mniejszą presję na licytacje na wydatki socjalne i zielone światło dla rządu do dalszego uszczelniania systemu podatkowego. Wydaje się jednak, że to pobożne życzenie. PiS nie przypadkiem tak skonstruował rozszerzenie programu 500+ na pierwsze dziecko w rodzinie, że choć zmiana ta zacznie obowiązywać od lipca, to wypłata pieniędzy nastąpi dopiero jesienią. Rodziny dostaną wtedy skumulowane wypłaty z kilku miesięcy. Trudno sobie jednak wyobrazić, by PiS przed tak ważnymi wyborami nie pomachał wyborcom przed oczami kolejną „piątką” Kaczyńskiego czy Morawieckiego. Wprawdzie budżet ugiął się już pod poprzednią „piątką” tak mocno, że mówiło się wręcz o dymisji minister finansów, która miała stanąć okoniem w proteście przeciwko kolejnej podwyżce wydatków z kasy państwa. Czy to jednak może powstrzymać polityków PiS walczących o władzę? Wątpliwe. Festiwal obietnic i pompowania wydatków będzie zapewne trwać. Tym bardziej, że i opozycja będzie się zapewne starała stanąć w szranki w konkurencji o głosy wyborców. Dla finansów państwa to złe wieści.

Zwycięstwo PiS zmniejsza presję na prezenty socjalne

Ale na wynik wyborów można też spojrzeć z innej strony. Jego powtórka w jesiennych wyborach krajowych będzie oznaczała, że PiS będzie rządził w Polsce przez kolejne cztery lata. Do tej pory miał szczęście. Czas jego rządów przypadał na okres bardzo dobrej koniunktury w gospodarce światowej. Gdy przychodził kryzys rządzili inni. I to oni musieli sobie radzić z topniejącymi wpływami do kasy państwa i nadmiernym deficytem. To oni musieli prowadzić niepopularną politykę oszczędności i zaciskania pasa. W najbliższym okresie czeka nas zapewne spowolnienie gospodarcze. I to PiS, jeśli wygra jesienne wybory, po raz pierwszy będzie sobie musiał radzić z jego skutkami. Ekonomiści od kilku lat wieszczą, że za rozdęte do granic wytrzymałości wydatki państwa i politykę rozdawania pieniędzy na prawo i na lewo, zapłacimy potężnymi problemami w pospinaniu finansów państwa właśnie w okresie spowolnienia. Może więc to dobrze, że jeśli tak się rzeczywiście stanie, z problemami tymi będą sobie musieli radzić ci, którzy ich nawarzyli. Oczywiście w takim przypadku zapłacą za to zapewne obywatele. Będą musieli przełknąć bolesne obcinanie wydatków i podwyżki podatków. Na własnej skórze sprawdzą czy budżet państwa jest bez dna i można do niego sięgać głębiej i głębiej. Może jednak taka lekcja jest Polakom potrzebna?