Platformy takie jak Uber, zawsze utrzymywały, że nie są przeznaczone do tego, by traktować je jako główne źródło zarobku. Jednak twierdzenia korporacji to jedno, a życie to drugie i znacząca (choć mniejszościowa) grupa kierowców traktowała platformy tego typu jako główne źródło utrzymania. Nie jest to jednak źródło utrzymania pewne. Zarobki kierowców platform typu Uber w USA wykazują bowiem tendencję spadkową.

Jak wskazuje raport JPMorgan Chase średni miesięczny zarobek kierowcy w segmencie transportu (mowa o usługach online, czyli w ramach ekonomii współdzielenia) spadł z 1 469 dolarów w 2012 do 762 w 2018. Mowa tu, oczywiście, o wszystkich kierowcach, ale dotyczy to także tych, którzy biorą najwięcej kursów i pracują za kółkiem co najmniej 10 miesięcy w roku. O ile w 2014 roku ich zarobki zbliżały się nawet do 2500 dolarów miesięcznie, o tyle w marcu 2018 sięgały raptem 1277 dolarów.

Uber całkiem zasadnie wskazuje, że „miesięczne” nie jest tym samym co „godzinowe”, a raport JPMorgan Chase w żaden sposób nie odniósł się do stawek godzinowych. W dodatku duży wpływ na poziom zarobków kierowców ma rosnąca liczba tychże. Według głównej ekonomistki Ubera LibbyMishkin, cytowanej przez serwis Fast Company, w 2014 platforma miała w USA 160 tys. kierowców, podczas gdy aktualnie jest ich ponad 900 tys., więc konkurencja jest większa.

Na wysokość średnich zarobków ma też wpływ fakt, że większość kierowców Ubera (i trudno oczekiwać, by u jego konkurentów sytuacja wyglądała inaczej) poświęca na pracę dla platformy mniej niż 10 godzin tygodniowo, traktując przewożenie pasażerów jako formę zasilenia budżetu w ekstra środki niż pracę. Nie zmienia to jednak faktu, że praca dla Ubera (lub innej platformy tego typu) w pełnym wymiarze godzin nie wygląda już na sposób na zapewnienie środków niezbędnych do życia.