Aleksandr Łukaszenko w środę był jednym z nielicznych zagranicznych gości Władimira Putina na paradzie w Moskwie. Już w czwartek podczas narady w Mińsku stwierdził, że na jego temat w sieci są rozpowszechniane fałszywe informacje. Odniósł się do spekulacji, które od kilku dni krążyły w białoruskich kanałach w komunikatorze Telegram. Dotyczyły tajnego szwajcarskiego rachunku starszego syna prezydenta Białorusi Wiktora, który jakoby ukrył tam 840 mln dolarów. Łukaszenko polecił szefowi MSZ, by wysłał odpowiednie pismo w tej sprawie do Szwajcarii.

- Jeżeli ktoś chce pobrać te pieniądze, niech natychmiast je zabierze - mówił. Stwierdził, że dokument, który krąży w sieci "nie ma pieczątek". - Ale ludzie tego nie rozumieją - rzucił i oświadczył, że to "fake news". - Zresztą, to podrzucają struktury babiczowskie (chodzi o wiceministra rozwoju gospodarczego Rosji Michaiła Babicza, byłego ambasadora Rosji w Mińsku - red.) - mówił Łukaszenko, cytowany przez swoją służbę prasową. - To nie nasze, te informacje przychodzą z Rosji - stwierdził.

Zarzucił, że jego przeciwnicy zachowują się "nieuczciwie". - Wiadomo, że za nimi stoją lalkarze. Są z jednej, tak i z drugiej strony. I w Polsce mieszkają, i z Rosji podrzucają. Podczas spotkania w najbliższym czasie porozmawiamy o tym z prezydentem Putinem, sytuacja jest bardzo skomplikowana. Stosowane są najnowocześniejsze technologie, trwa ingerencja z zewnątrz w nasze wybory, w wewnętrzne sprawy - powiedział.

Na wypowiedź białoruskiego prezydenta zareagował już rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. - Rosja nigdy nie ingerowała, nie ingeruje i nie zamierza ingerować w jakiekolwiek procesy wyborcze, tym bardziej w wybory, które odbywają się u naszego sojusznika - na Białorusi - komentował Pieskow, cytowany przez TASS.