Gułag w białoruskim wydaniu

Służby prezydenta Łukaszenki w Brześciu wyważyły drzwi mieszkania i aresztowały matkę dwójki dzieci, gdy ich ojciec był już za kratami.

Aktualizacja: 09.01.2021 10:57 Publikacja: 09.01.2021 09:53

Andrej, Stanisław, Sławomir i Palina Szarendowie

Andrej, Stanisław, Sławomir i Palina Szarendowie

Foto: Archiwum własne

W niedzielę wieczorem pod blok Andreja i Paliny Szarendów przy ulicy rosyjskiego pisarza Gribojedowa w Brześciu podjechał autobus z funkcjonariuszami OMON-u. W tym samym czasie na miejscu pojawili się przedstawiciele Komitetu Śledczego ubrani po cywilnemu oraz pracownicy miejscowych organów opieki, którym służby nagle przerwały weekend.

Na ciasnej klatce schodowej zgromadziło się kilkanaście osób. Gdy z drzwiami nie poradziła siekiera, w ruch poszedł młot taktyczny. Szybko odnaleziono dwóch świadków i zaczęto rewizję. Nikt nie tłumaczył czego szukają, ale mieszkanie wywrócono do góry nogami. Gdy milicjanci próbowali wejść na balkon i zdjąć opozycyjna biało-czerwono-białą flagę, na ich drodze stanęła kobieta i jej czteroletni syn. Zakuto ją w kajdanki i wyprowadzono z mieszkania.

Dziecko prawdopodobnie trafiłoby w ręce nieprzypadkowo obecnych na miejscu organów opieki, gdyby nie dziadkowie, którzy zdążyli odebrać małego Stacha. Dołączył do starszego jedenastoletniego brata Sławomira, który w tamten weekend przebywał u dziadków i na szczęście nie widział wyważania młotem drzwi. Ojciec chłopaków od pięciu dni był już za kratami.

Zabrali nawet dyplomy

- 29 grudnia spacerowałem z młodszym synem wokół naszego domu. Nagle podbiegli do mnie funkcjonariusze milicji. Nic nie mówili i nie tłumaczyli, zatrzymano mnie i wepchnięto do samochodu. Moja żona zdążyła wybiec z bloku, wzięła syna i zaczęła nagrywać całą sytuację. Sześć dni spędziłem areszcie tymczasowym, Nowy Rok przywitałem za kratami. W ciągu ostatniego pół roku już ponad dwa miesiąca spędziłem w areszcie – relacjonuje „Rzeczpospolitej" Andrej Szarenda.

– Gdy 4 stycznia wróciłem do domu, w mieszkaniu panował totalny chaos. Zniknęły nasze rzeczy, nawet dyplomy zabrali, które stały w ramkach na półce. Nie mogę znaleźć niektórych dokumentów, zabrali wszystkie wstążki i upominki w biało-czerwono-białych barwach. Zarekwirowali cały sprzęt elektroniczny, który mieliśmy w mieszkaniu – opowiada.

Nie wie ile czasu spędzi na wolności, gdyż 6 stycznia, dwa dni po tym jak wyszedł na wolność, w brzeskim sądzie zapadł kolejny wyrok w jego sprawie. Ma spędzić w areszcie 15 dni. Za udział w „nielegalnym proteście", który miał miejsce w Mińsku na początku listopada.

– Nie stawiłem się w sądzie, ponieważ nie wierzę w niezawisłość białoruskich sądów. Nie ukrywam się, jestem z synami. Ale w każdej chwili mogą mnie aresztować. Mou rodzice już są w podeszłym wieku, a dziećmi już zaczynają się interesować organy opieki – mówi Andrej. Jego żona została już przetransportowana do brzeskiego aresztu śledczego, grozi jej kilka lat łagrów.

Joanna d'Arc z Brześcia

Są najbardziej znaną opozycyjną rodziną w Brześciu, od wielu lat są związani z białoruskim ruchem demokratycznym. Paulina kandydowała w wyborach parlamentarnych w 2019 roku i nawet występowała w rządowej regionalnej telewizji. Wywołała aferę na cały kraj, gdy podczas transmisji nazwała urzędującego od 1994 roku Aleksandra Łukaszenkę dyktatorem i cenzura tego nie wychwyciła.

Gdy pracownicy stacji rzucili się na kobietę, tłumaczyła, że „dyktator" to termin z politologii. Andrej i Palina poznali się 15 lat temu w działającej w podziemiu na Białorusi opozycyjnej młodzieżowej organizacji Młody Front. Od początku uczestniczyli w protestach, które na Białorusi wybuchły po sfałszowanych wyborach prezydenckich 9 sierpnia.

- Joanna d'Arc z Brześcia – relacjonował zatrzymanie Paliny niezależny białoruski portal Nasza Niwa. Z informacji, które wydostają się zza murów aresztu wynika, że kobieta nie podporządkowuje się administracji i nie wykonuje poleceń strażników więziennych.

– Nie wykluczam tego, że może spędzić następne miesiące w karcerze. Obawiam się, że jeżeli też zostanę aresztowany, władze spróbują odebrać nam dzieci – mówi Andrej. Niezależne centrum obrony praw człowieka Wiosna podaje, że obecnie za kratami na Białorusi przebywa 169 więźniów politycznych.

W niedzielę wieczorem pod blok Andreja i Paliny Szarendów przy ulicy rosyjskiego pisarza Gribojedowa w Brześciu podjechał autobus z funkcjonariuszami OMON-u. W tym samym czasie na miejscu pojawili się przedstawiciele Komitetu Śledczego ubrani po cywilnemu oraz pracownicy miejscowych organów opieki, którym służby nagle przerwały weekend.

Na ciasnej klatce schodowej zgromadziło się kilkanaście osób. Gdy z drzwiami nie poradziła siekiera, w ruch poszedł młot taktyczny. Szybko odnaleziono dwóch świadków i zaczęto rewizję. Nikt nie tłumaczył czego szukają, ale mieszkanie wywrócono do góry nogami. Gdy milicjanci próbowali wejść na balkon i zdjąć opozycyjna biało-czerwono-białą flagę, na ich drodze stanęła kobieta i jej czteroletni syn. Zakuto ją w kajdanki i wyprowadzono z mieszkania.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 807
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 806
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 805
Świat
Sędzia Szmydt przyjął prezent od propagandysty. Symbol ten wykorzystuje rosyjska armia
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Świat
Miss USA rezygnuje z tytułu. Powód? Problemy ze zdrowiem psychicznym