– Istnieje dążenie ludzi do wychodzenia na protesty (…). Ludzie muszą po prostu wyrazić swoje niezadowolenie władzą – uważa białoruski dziennikarz Igor Iliasz.
W odpowiedzi władze przystąpiły do masowych aresztowań. W więzieniu znaleźli się dwaj najgroźniejsi konkurenci Łukaszenki w prezydenckich wyborach wyznaczonych na 9 sierpnia: bloger Siergiej Tichanowski i bankier Wiktor Babaryko. W piątek, w ostatnim dniu zbierania podpisów pod kandydaturami, milicja zaczęła zatrzymywać ludzi to robiących. Protestując przeciw temu, kolejni wychodzili na ulice. W sumie w Mińsku i ośmiu innych miastach całego kraju aresztowano co najmniej 270 osób. Wśród nich jest przynajmniej 11 dziennikarzy, w tym z telewizji Biełsat.
Rozpędzaniu ludzi w samej stolicy towarzyszyła z jednej strony brutalność milicji, a z drugiej wyraźne oznaki sympatii okazywane represjonowanym przez przechodniów. – Cechą charakterystyczną protestów – w odróżnieniu od kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2010 czy 2006 r. – jest to, że mają one najwyraźniej charakter spontaniczny – powiedział Iliasz.
– Łukaszenko jest wystraszony. To chyba odezwała się trauma 2010 r. On jest przestraszony tym, że od razu zaczęły się wystąpienia protestacyjne przeciw niemu – sądzi z kolei opozycyjny polityk Andriej Sannikau. Sam Batko w sobotę zapowiedział podwyżkę emerytur. – To nie jest populizm, to nie z powodu jakichś tam wyborów – zapewniał.
Wcześniej jednak – po aresztowaniu Wiktora Babaryko, który wraz z synem szedł do komisji wyborczej, by zdać zebrane podpisy – twierdził, że władzom udało się przeszkodzić „realizacji planu destabilizacji Białorusi”. – Łukaszenko pozbawił przywódców dwa skrzydła. Tichanowski był liderem elektoratu sprzeciwu. A Babaryko zadowalał klasę średnią i (rządzącą) nomenklaturę, która zaczęła mu się bliżej przyglądać. Pozbawił przywódców, ale nie zneutralizował – powiedział Sannikau.