Kancelaria Prezydenta szacuje, że zwrot przez banki spreadów pobranych z tytułu mieszkaniowych kredytów walutowych będzie kosztować je 3,6–4 mld zł. Jednak nie wszystkie banki zapłacą w równym stopniu.
Gdyby przyjąć, że banki zapłacą wskazane przez Kancelarię 4 mld zł proporcjonalnie do swoich udziałów w rynku (na koniec 2015 r. czynne były kredyty frankowe warte ponad 137 mld zł), wtedy PKO BP zapłaciłby 0,92 mld zł (ma 23-proc. udział w tym rynku), mBank 0,56 mld zł (14 proc.), Millennium 0,53 mld zł (14 proc.), BZ WBK 0,46 mld zł (10 proc.), Getin Noble Bank 0,39 mld zł (10 proc.) oraz Pekao 0,14 mld zł (3 proc.). Niewielkie kwoty zapłaciłyby ING BSK i Alior (mające śladowy udział w rynku kredytów frankowych). Handlowy nie zapłaciłby w ogóle (nie ma tych kredytów).
Jednak analitycy zwracają uwagę, że to zbyt proste założenie, bo banki udzielały nie tylko „czystych" kredytów walutowych, ale także tzw. indeksowanych do walut zagranicznych.
Według projektu ustawy mniejsze koszty poniosą te banki, które koncentrowały się na „czystych" hipotekach frankowych. Takim bankiem jest właśnie PKO BP, który sprzedawał tylko kredyty denominowane w walutach obcych, ale i on posiada część kredytów indeksowanych do walut – to spadek po przejętym w 2014 r. Nordea Bank (miał oba typy hipotek w swoim bilansie). Około jednej trzeciej portfela kredytów frankowych PKO BP, wartego na koniec 2015 r. 31,6 mld zł, to efekt przejęcia Nordea. Ponadto portfel tej norweskiej instytucji różni się od PKO BP pod względem „wieku".
Analitycy podkreślają, że na razie trudno jest precyzyjnie oszacować koszt, jaki poszczególne banki zapłacą z tytułu zwrotu spreadów, ważna jest nie tylko struktura portfela (kredyty denominowane i indeksowane), ale także rok udzielenia, wartość i przyjęte różnice kursowe.