Każdy z nas żyje w politycznej bańce – wśród własnych przyjaciół i rodziny, coraz częściej uzupełnianej przez grono znajomych z mediów społecznościowych. Lubimy ich starannie dobierać, choćby po to, żeby nie słuchać opinii dla nas trudnych do zaakceptowania i nie denerwować się nadmiernie. A wymieniając się identycznymi lub podobnymi poglądami, oczywiście się w nich umacniamy. I tak, poglądy nasze i naszych przyjaciół zmieniają się w „obowiązującą doktrynę".
A jak jest naprawdę? Najlepszym testem są wybory. Wyborcy głównych partii z wielkim zaangażowaniem wspierali się w przekonaniu o tym, że ich faworyt powinien wygrać, że mu się to należy i że właściwie, skoro wszyscy, których zna, tak myślą, to tak jakby już wygrał. Im grubsza bańka, tym większy szok w wieczór wyborczy. I wpisy, np. na Facebooku: „nie jesteście godni Polski" albo „sprzedaliście kraj za 500 złotych", czy też inny wariant: „sprzedaliście się za sweterek Czarzastego". Do wyboru, do koloru...
Ostateczne wyniki wyborów: PiS - 43,59 proc., KO - 27,40 proc.
Rozbicie bańki bywa drastyczne, ale jest bardzo przydatne. Co jakiś czas dobrze się jednak przekonać, co myślą ci, których „nie mamy w znajomych". Choćby myśleli źle.
Dlatego tak ważna jest wysoka, ponad 60-procentowa frekwencja wyborcza. Bo nienawiść i agresja rodzą się z niezrozumienia i braku kontaktu emocjonalnego z innymi. Ściana, którą przedzieliła nas polityka, ma ostre krawędzie i po latach starań polityków szukających na gwałt własnej tożsamości na grzbietach wyborców nie potrafimy już jej przeniknąć.