W regionalnych strukturach Platformy Obywatelskiej wrze. To efekt zakończonego pod koniec minionego tygodnia układania list wyborczych do parlamentu.
Powód walki o miejsca jest oczywisty. Pewne jest, że PO uzyska w najbliższych wyborach wynik znacznie gorszy niż w poprzednich – w 2011 oraz 2007 r. – gdy zdobywała po ok. 40 proc. To zaś oznacza, że kandydaci z dalszych miejsc do Sejmu oraz wielu kandydatów do Senatu nie wejdzie do parlamentu. Wojnę o miejsca na listach można było więc przewidzieć.
Do przewidzenia nie było jednak, że ta walka przybierze tak brutalną formę, poważnie zagrażając kondycji PO przed jesiennym starciem z PiS.
Szefowie wojewódzkich struktur PO – zwani baronami – przeprowadzają czystki na listach, usuwając wieloletnich konkurentów. Kiedy liderem Platformy był Donald Tusk, nie pozwalał na takie rozgrywki. Tyle że Tusk miał pozycję w partii nieporównanie silniejszą niż jego następczyni Ewa Kopacz. Korzystając ze słabości pani premier, baronowie ułożyli pod siebie listy w większości regionów.
Szef PO w Łódzkiem i lider wpływowej frakcji PO zwanej spółdzielnią Cezary Grabarczyk usunął z list swą poprzedniczkę, z którą walczy od lat, Iwonę Śledzińską-Katarasińską. Siebie umieścił na pozycji nr 1. Przyjaciółka pani premier Bożenna Bukiewicz, szefowa PO w Lubuskiem, wycięła troje posłów obecnej kadencji, a czwartego zesłała do Senatu. Na liście zostawiła siebie (na pozycji nr 1) oraz przysłanego z Łodzi Stefana Niesiołowskiego (nr 2).