Irena Lasota: Antyfaszyści tylko porządni i szlachetni

Mniej więcej rok po upadku dyktatury komunistycznej w Rumunii organizowaliśmy w Bukareszcie coś na kształt jarmarku demokracji. Zaprosiliśmy ludzi z różnych miast, środowisk i politycznych ugrupowań. Zaprosiliśmy nawet młodych komunistów, w myśl mojej zasady tolerancji, że można,a nawet trzeba, wychowywać komunistów, ale pod warunkiem że nigdy nie będzie ich w żadnej grupie więcej niż 10 proc. Powyżej tej liczby zachowują się już jak stado wściekłych psów.

Aktualizacja: 08.04.2019 00:43 Publikacja: 06.04.2019 00:01

Policja przy blokadzie antyfaszystów na jednym z Marszów Niepodległości

Policja przy blokadzie antyfaszystów na jednym z Marszów Niepodległości

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Uczestnicy poddawani byli różnym ćwiczeniom z demokracji stosowanej, które potem stały się mantrą wszystkich mnożących się, niekompetentnych organizacji „trenerów dla trenerów". Wtedy jednak, zimą 1991 r., wszystko było świeże i ciekawe. Łącznie z reakcjami młodych Rumunów, którzy po raz pierwszy stykali się z możliwością powiedzenia komukolwiek „nie".

Ćwiczenia, o których mowa, dotyczyły m.in. negocjacji celem osiągnięcia kompromisu. Ich podstawowy model to wariacje na temat, że jest wilk, owca, kapusta, krokodyl i chyba rzeka i na końcu wszyscy mają zostać zdrowi i niezjedzeni. Po kilku ćwiczeniach ze zwierzętami i warzywami trenerzy przechodzili do bardziej prawdziwych sytuacji. I wtedy się okazało, że uczestnicy, którzy nie protestowali, gdy zostali poprzednio wyznaczeni do roli krokodyla czy nawet kapusty, za nic nie chcą odgrywać roli Cyganów. Ta historia nie ma właściwie żadnego morału, poza tym, że obecni na tym jarmarku rdzenni Amerykanie byli wstrząśnięci stopniem zbiorowej niechęci, podczas gdy my, ze wschodniej Europy, uważaliśmy to za naganne, acz całkiem normalne.

Nie można się dziwić, że ktoś kogoś nie lubi lub nawet nienawidzi. Można nad tym ubolewać, ale gama ludzkich uczuć jest bardzo szeroka. Można się jednak dziwić, gdy niechęć czy nienawiść stają się zjawiskiem społecznym, gdy zaczynają wgryzać się w ludzi dotychczas zrównoważonych emocjonalnie i gdy obejmują całe grupy, które poza tym mało co łączy. Przyjemniej jest wierzyć, że emocje są fenomenem jednostkowym, że nasze lubienie czy nielubienie, kochanie czy nienawidzenie wypływa od nas samych, a nie jest tworem zbiorowym, zaprogramowanym przez kogoś innego (a tym bardziej przez media społecznościowe).

Temat „mowy nienawiści" jest ostatnio bardzo modny. Jest pochodną wprowadzonej nie tak dawno w USA do kodeksu karnego zbrodni nienawiści. Pojęcie to brzmi nieco absurdalnie, jak przeciwieństwo zbrodni miłości, znanej chociażby z „Otella". Ale czy Otello kochał jeszcze Desdemonę, gdy ją dusił?

Modne jest też przypominanie niemieckich zbrodni hitleryzmu. Zapomina się jednak coraz częściej, że nienawiść do całych grup społecznych, choć niekoniecznie etnicznych, była bardzo istotnym elementem rewolucji francuskiej, a przede wszystkim marksizmu i komunizmu. Wedle niektórych badaczy lektura Karola Marksa i znajomość praktyki sowieckiej odegrały dużą rolę w formowaniu ideologii Adolfa Hitlera. I nie jest to usprawiedliwianie Hitlera, lecz tylko dodatkowe oskarżenie komunizmu.

W Sowietach teoretyczna nienawiść do kapitalistów (prawie w Rosji nieistniejących) przerodziła się błyskawicznie we wszechogarniającą praktyczną nienawiść do wszystkich i wszystkiego. Komunizm w skali światowej może się pochwalić nawet 100 mln ofiar. Ludzkich. Ale nie tylko. Obrońcy przyrody nie mówią dziś o tym, że największymi przestępcami ekologicznymi były kraje obozu sowieckiego. Nie wspomina się nawet o tym, że niektóre zanieczyszczenia do dziś niekorzystnie wpływają na kulę ziemską, tak umiłowaną przez lewicę. Czy ktoś wspomina np., że komunizm przez swoje pomysły gospodarcze doprowadził do jednej z największych katastrof ekologicznych w historii ludzkości, czyli wysuszył Morze Aralskie?

Hitleryzm, faszyzm, czy jak go nazywać, nie istnieje od kilku pokoleń, ale ciągle się nim straszy dzieci i Amerykanów. Antykomunizm ciągle uchodzi w różnych sferach za postawę niegodną subtelnego inteligenta. Antyfaszyzm natomiast nie może być „zoologiczny", może być tylko pozytywny i szlachetny i mobilizować nawet bardzo porządnych ludzi, którzy nie mają czasu ani ochoty wdawać się w szczegółowe dociekania polityczne.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Uczestnicy poddawani byli różnym ćwiczeniom z demokracji stosowanej, które potem stały się mantrą wszystkich mnożących się, niekompetentnych organizacji „trenerów dla trenerów". Wtedy jednak, zimą 1991 r., wszystko było świeże i ciekawe. Łącznie z reakcjami młodych Rumunów, którzy po raz pierwszy stykali się z możliwością powiedzenia komukolwiek „nie".

Ćwiczenia, o których mowa, dotyczyły m.in. negocjacji celem osiągnięcia kompromisu. Ich podstawowy model to wariacje na temat, że jest wilk, owca, kapusta, krokodyl i chyba rzeka i na końcu wszyscy mają zostać zdrowi i niezjedzeni. Po kilku ćwiczeniach ze zwierzętami i warzywami trenerzy przechodzili do bardziej prawdziwych sytuacji. I wtedy się okazało, że uczestnicy, którzy nie protestowali, gdy zostali poprzednio wyznaczeni do roli krokodyla czy nawet kapusty, za nic nie chcą odgrywać roli Cyganów. Ta historia nie ma właściwie żadnego morału, poza tym, że obecni na tym jarmarku rdzenni Amerykanie byli wstrząśnięci stopniem zbiorowej niechęci, podczas gdy my, ze wschodniej Europy, uważaliśmy to za naganne, acz całkiem normalne.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków