Chodzi o komendę „horyzont”, która nakazuje wyrównać lot samolotu. Rosyjski kontroler lotniska wydał ją kilkanaście sekund przed katastrofą. – Komenda padła za późno, wtedy, gdy kontroler stracił sygnał samolotu na wskaźniku radarowym – uważa płk Piotr Łukaszewicz, pilot, ekspert lotniczy.
Wczoraj rosyjski dziennik „Kommiersant” – przytaczając wywiad Edmunda Klicha dla „Rz”, w którym wskazał on błędy polskiej załogi – napisał, że Klich faktycznie ogłosił stanowisko uzgodnione przez uczestników rosyjskiej komisji badającej katastrofę: że winę ponoszą piloci. Klich jest polskim ekspertem w tej komisji.
Gazeta ujawniła też, że członkowie komisji byli podzieleni w ocenie pracy rosyjskiej obsługi lotniska, której decyzje mogły sprzyjać katastrofie. Co miało budzić kontrowersje? Np. zachowanie kontrolera, który nie zakazał lądowania, a potem spóźnił się z komendą: „horyzont”.
Ale według informacji „Rz” wątpliwości jest więcej. Kontrolerzy twierdzą m.in., że nie mogli zamknąć lotniska, bo aby zakazać lądowania, musieliby mieć „wizualny kontakt” z samolotem, czyli widzieć go i uznać, że załoga nie jest w stanie wylądować. Tymczasem wiele wskazuje („Rz” o tym pisała), że Rosjanie nie zamknęli lotniska, bojąc się skandalu. Są też niespójności dotyczące komunikatów o mgle: kontrolerzy podali Tu-154, że widoczność sięga 400 m, choć faktycznie wynosiła 800 m. Dlaczego? Twierdzą, że chcieli zniechęcić załogę do lądowania.
Według „Kommiersanta” członkowie komisji ostatecznie uznali, że obsługa lotniska nie miała prawa zakazać lądowania, a kontroler nie musiał dawać komendy „horyzont”, bo przyrządy w samolocie precyzyjniej określają wysokość. Ale nasza prokuratura decyzje rosyjskiej obsługi wzięła pod lupę. – Analizujemy tę sprawę – mówi płk Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej.