[i]Korespondencja z Johannesburga[/i]
Od trzech dni policja w Tembisie jest bardziej nerwowa niż zwykle. W niedzielę podczas meczu Korei z Nigerią na stadionie Makulong doszło do zamieszek.
Z Koreą kłopotów prawie nie ma – obstawę uzbrojonych w długie karabiny policjantów dostaje tylko drużyna. Kibiców ani dziennikarzy chronić nie trzeba, bo ci z Korei Północnej przyjechać nie mogli. Potęga FIFA jest jednak wielka, jeśli Republika Ludowo-Demokratyczna wzięła udział w eliminacjach i zdecydowała się wystartować na mundialu, musi dopuścić do siebie światowe media. Leżąca na przedmieściach Johannesburga Tembisa złą sławą dorównywałaby Soweto, ale legenda może być tylko jedna. Mundial zawitał tu głównie dzięki Korei, która z braku pieniędzy ćwiczy w takiej okolicy.
"Możliwości dla mediów" drużyny koreańskiej trwają 15 minut. Kilkudziesięciu dziennikarzy od jednego przyprowadzonego piłkarza oddziela rząd ustawiony ze szkolnych ławek. Piłkarz nazywa się Jong Tae-se i jest jednym z trzech piłkarzy grających w klubie poza Koreą Północną – japońskim Kawasaki Frontale. Jong urodził się zresztą w Japonii, ale zdecydował się grać dla kraju swoich przodków z wdzięczności za to, że Phenian sfinansował mu edukację.
– Jesteśmy tu, żeby wygrywać. Uważam, że tylko my i Niemcy mamy takiego ducha, który pozwala nam do ostatniej minuty wierzyć w to, że uda się pokonać przeciwnika. Chcemy też zmienić obraz naszego kraju w oczach innych narodów – mówił w asyście tłumacza, który tylko czasem podpowiadał mu pojedyncze słowa.