Tysiące Egipcjan pojawiły się wczoraj na placu Tahrir w Kairze, gdzie dokładnie przed rokiem pierwsi demonstranci wystąpili przeciwko władzy prezydenta Hosniego Mubaraka. – Nie jesteśmy tu po to, by świętować, lecz by dalej walczyć – przekonywał dziennikarzy jeden z demonstrantów. Słychać było hasła w rodzaju: „Precz z rządami wojskowych". Większość zgromadzonych była jednak bardziej umiarkowana. Policja trzymała się z dala od demonstrantów.
– Moim zdaniem mamy obecnie w Egipcie do czynienia z taką sytuacją jak w Polsce na samym początku przemian. Na głębsze reformy trzeba będzie jeszcze poczekać — tłumaczy „Rz" Said Sadek, politolog z uniwersytetu amerykańskiego w Kairze. W jego opinii dużym osiągnięciem rewolucji jest częściowe zniesienie stanu wyjątkowego, który obowiązywał od 31 lat. Swobody obywatelskie były w tym czasie w Egipcie fikcją. Są nią w dużej części nadal, bo prawa stanu wyjątkowego wciąż obowiązują w odniesieniu do „przypadków bandytyzmu" – jak oznajmił Mohamed Tantawi, szef Najwyższej Rady Wojskowej. Obserwatorzy podkreślają, że nie jest to prawdziwe zniesienie znienawidzonego stanu wyjątkowego krępującego usta opozycji.
Co do mizernych osiągnięć rewolucji egipskiej nie ma wątpliwości organizacja Human Rights Watch. W opublikowanym kilka dni temu 677- stronicowym raporcie dochodzi do wniosku, że sytuacja prawie wcale się nie poprawiła od upadku Mubaraka. Główny zarzut sprowadza się do tego, że rada wojskowa nadal sprawuje niemal nieograniczoną władzę i nic nie wskazuje na to, by miała dobrowolnie zrzec się specjalnego statusu. Mimo iż ukonstytuował się nowo wybrany parlament, wojskowi mianują zarówno premiera, jak i ministrów. Ma się to zmienić dopiero po uchwaleniu nowej konstytucji. Zanim to nastąpi, wybrana musi zostać izba wyższa parlamentu i opracowany projekt ustawy zasadniczej, poddany następnie pod referendum. W lipcu tego roku powinien też zostać wybrany prezydent. – Rada wojskowa uczyni wszystko, by odwlec proces demokratyczny – zapewnia Nabil Abdel Fattach, socjolog z Centrum Badań Politycznych Al Ahram w Kairze.
W powszechnej opinii wojskowi są jedyną grupą, która skorzystała na rewolucji. – Za Mubaraka stawiani byli na drugim miejscu, po policji – przekonuje w rozmowie z „Rz" Said Sadek.
Zwraca też uwagę, że w parlamencie jest zaledwie dziewięć kobiet, co oznacza, że rewolucja nie dała Egipcjankom praktycznie żadnych nowych praw politycznych.