26 czerwca 1990 roku do Ambasady RP w Moskwie przyniesiono list bez wskazania nadawcy, a na włożonej do koperty kartce brakowało daty, pieczątki i podpisu. Na kartce napisano: „Informujemy, że miejscem pochowania jeńców polskich więzionych w Ostaszkowie jest teren ośrodka wypoczynkowego byłego NKWD, położonego obok wsi Miednoje, ok. 30 km na północ od Kalinina". Adresatem tajemniczej przesyłki był świeżo mianowany konsul generalny Michał Żórawski.
Nadawcą - ni mniej, ni więcej - sektor polski Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Trzy dni wcześniej konsul złożył tam wizytę. Spotkał się - ku swemu zdziwieniu - z przyjaznym przyjęciem. Koperta była tego specyficznym, typowym dla ZSRR, dowodem: nikt za ujawnienie do niedawna ściśle tajnej informacji odpowiedzialności nie brał.
Konsul Żórawski - działacz Komitetu Obywatelskiego Lecha Wałęsy (który od wprowadzenia stanu wojennego utrzymywał rodzinę jako kierowca taksówki bagażowej) na ogół uzyskiwał od parterów rosyjskich to, na czym mu zależało. Może dlatego, że mało w nim było z typowego urzędnika, a wiele z człowieka otwartego, darzącego przeciwnika zwykłym, ludzkim szacunkiem. Bo choć od pięciu lat w Związku Radzieckim toczyła się "pieriestrojka" to wcale nie znaczyło, że przed Polakami nagle otworzą się wszystkie drzwi i archiwa. I trzeba było nadal pokonywać tor przeszkód dochodząc do prawdy w trudnych dla obu stron sprawach. Na przykład w sprawie katyńskiej.
Podczas wizyty gen. Jaruzelskiego w Moskwie Michaił Gorbaczow przyznał, że za mord na polskich oficerach i policjantach odpowiedzialne jest NKWD, to wiadomo tylko było, że więźniów z obozu w Kozielsku wywieziono pod Smoleńsk, do Katynia. Gdzie reszta - nie wiadomo. I to właśnie postanowił ustalić Żórawski. Dlatego udał się do instytucji, której tyle był ciekaw, ile jej nienawidził: tam, gdzie przez pół wieku preparowano losy Polski. Nikt wcześniej nie zdecydował się na ten krok, a dyplomaci czasów PRL wprost mu go odradzali.
Niedługo potem, przy pomocy zaprzyjaźnionych dziennikarzy (Leona Bójki z Gazety Wyborczej i Gennadija Żaworonkowa z „Moskowskich Nowosti") udało mu się ustalić także i to, że jeńcy uwięzieni w Starobielsku spoczywają pod Charkowem, na Ukrainie, która jednak nie podlegała kompetencjom konsula Żórawskiego (stąd konieczność pomocy dziennikarzy).