Bóg i komputery

Turniej stał na wysokim poziomie, choć nie pojawił się żaden genialny piłkarz, nie było też nowości taktycznych

Publikacja: 02.07.2012 02:57

Co było większą sensacją: odpadnięcie Holandii po fazie grupowej czy Niemiec w półfinale? A może coś innego? Mało kto stawiał, że Rosjanie pojadą do domu po trzech meczach. Przypadek Holendrów jest dość charakterystyczny dla kraju wspaniałych piłkarzy, którzy od blisko czterdziestu lat są faworytami większości Euro i mundiali, a zwyciężyli tylko raz. Holendrzy lepiej grają w klubach niż w swojej reprezentacji, zwłaszcza w klubach zagranicznych. Trzeba socjologa kultury niderlandzkiej, a nie dziennikarza sportowego, aby wyjaśnić tę zagadkę.

Holandia była bodajże pierwszym krajem w Europie, w którym czołowi piłkarze odmawiali gry w reprezentacji z powodów osobistych. Kiedy przed mistrzostwami świata w RFN (1974) taką decyzję ogłosił najlepszy bramkarz Jan van Beveren z PSV Eindhoven, w Polsce nie mogliśmy tego pojąć. Także tego, że reprezentacyjna koszulka Johana Cruyffa może się różnić od koszulek pozostałych kolegów (Cruyff miał umowę z Pumą, więc w jego koszulce zaszywano jeden z trzech pasków Adidasa). Zdarzało się, że na mecze jedni piłkarze holenderscy wychodzili w koszulkach z długimi rękawami a inni z krótkimi. Jedni mieli herb z lewej, a drudzy z prawej strony.

Coś z tego pozostało w mentalności, a w żadnej innej reprezentacji waśnie i kłótnie między zawodnikami nie są tak głośne, jak w holenderskiej. Tak było w roku 1990, tak samo teraz. A trenerzy, od Leo Beenhakkera, przez Guusa Hiddinka po Berta van Marwijka, nie mają w szatni wiele do powiedzenia. Trudno racjonalnie wytłumaczyć sromotną klęskę wicemistrzów świata, mających w kadrze piłkarzy o najgłośniejszych nazwiskach, z królami strzelców Premier League (Robin van Persie) i Bundesligi (Klaas-Jan Huntelaar), Arjenem Robbenem, Wesleyem Sneijderem, Rafaelem van der Vaartem, Ibrahimem Afellayem czy Dirkiem Kuytem włącznie. Taka siła rażenia, a zaledwie trzy bramki w trzech meczach.

To, co się stało w spotkaniu Włochy – Niemcy ucieszy tych, którzy uważają, że piłki nożnej nie można zaprogramować. Niemcy zawsze byli świetnie zorganizowanli i przenosili ten porządek na boisko. Rzadko odpadali z turniejów przed półfinałami. Nawet jeśli mieli słabszą drużyną lub trenera, osiągali sukcesy dzięki szkole, schematom, przygotowaniu fizycznemu lub błyskowi któregoś piłkarza. Tak było choćby na mistrzostwach Europy w Anglii (1996) lub mundialu w Korei i Japonii (2002).

Od kilku sezonów do tego imponującego ordnungu doszła spontaniczność zawodników. Drużyna niemiecka z często topornej stała się jedną z najładniej grających, zyskując na całym świecie rzesze nowych kibiców. Rozwinięto też naukowe formy przygotowań, angażując setki ludzi i miliony euro. Niczego nie pozostawiono przypadkowi, o czym w jednym ze swoich tekstów pisał Paweł Wilkowicz („Rz" 29. 06).

I oto, w półfinale, przeciw tej perfekcyjnej maszynie zagrała reprezentacja kraju, walczącego od lat z kryzysem ekonomicznym i korupcją w futbolu. Z trenerem wierzącym bardziej w Boga niż w komputery. Z Mario Balotellim, którego poprzedni trener nie widział w kadrze Włoch ze względu na jego niekontrolowane reakcje. Z 33-letnim Andreą Pirlo, który powoli będzie się żegnał z profesjonalnym futbolem. Z Antonio Cassano, który jeszcze jesienią leżał na oddziale kardiologicznym szpitala.

I ci piłkarze zrobili miazgę z niemieckich zawodników, uważanych słusznie za czołowych na swoich pozycjach na świecie – Mesuta Oezila, Samiego Khediry, Bastiana Schweinsteigera, o całej linii obrony nie mówiąc.

Nie przypominam sobie meczu, w którym reprezentacja Niemiec zostałaby tak zdominowana. I nie rozumiem Joachima Loewa, dlaczego w tej perfekcyjnej maszynie widzi miejsce dla topornego Mario Gomeza. Komputery nie pokazały, że Gomez nie pasuje do partnerów, którzy mimo porażki nie przestali być wielcy? A Włochów, grających ofensywnie, niefaulujących  – chce się oglądać.

Hiszpanie stracili polot i lekkość, ale przecież dotarli do finału. Jeśli piszę o braku nowinek taktycznych, to w przypadku Hiszpanii pojawia się jednak coś takiego. Może grać bez napastnika FC Barcelona, może i reprezentacja Hiszpanii.

Jest ona przykładem holenderskiego futbolu totalnego, tyle że blisko 40 lat później. Podział na pomocników i napastników praktycznie nie istnieje. Vicente del Bosque mógł wystawić w ataku Fernando Torresa, ale mógł też pięciu pomocników, dezorganizując grę linii defensywnych przeciwnika. A wszystko to na poziomie Realu i Barcelony.

Te drużyny, niemal wbrew logice, nie dotarły do finału Ligi Mistrzów, ale reprezentacja składająca się z piłkarzy obydwu klubów, już w zgodzie, zagrała w finale Euro. I zwyciężyła.

Co było większą sensacją: odpadnięcie Holandii po fazie grupowej czy Niemiec w półfinale? A może coś innego? Mało kto stawiał, że Rosjanie pojadą do domu po trzech meczach. Przypadek Holendrów jest dość charakterystyczny dla kraju wspaniałych piłkarzy, którzy od blisko czterdziestu lat są faworytami większości Euro i mundiali, a zwyciężyli tylko raz. Holendrzy lepiej grają w klubach niż w swojej reprezentacji, zwłaszcza w klubach zagranicznych. Trzeba socjologa kultury niderlandzkiej, a nie dziennikarza sportowego, aby wyjaśnić tę zagadkę.

Pozostało 89% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!