Rz: Próbuję zrozumieć, jaka jest polska polityka wschodnia. Najpierw premier mówi, że nie jest pewien, czy 1 września 2014 r. polskie dzieci pójdą do szkoły, w domyśle, bo Rosja wypowie nam wojnę. A parę dni później MSZ, pani ustami, ogłasza, i to w Moskwie, że zgodnie z planem 2015 będzie Rokiem Rosji w Polsce.
Katarzyna Pełczyńska-?Nałęcz: Warto wytłumaczyć, czym jest Rok Polski w Rosji i Rok Rosji w Polsce. To przedsięwzięcie, które możemy zrobić tak, jak uznamy za stosowne. Optymalnym sposobem jest wykorzystanie tej okazji, by nawiązać i wzmocnić kontakty między zwykłymi ludźmi w dziedzinach, które są jak najdalej od polityki, czyli w edukacji i kulturze. Najważniejszy dla nas jest Rok Polski w Rosji, moment, w którym możemy się przedrzeć przez rosyjską narrację i pokazać nasz punkt widzenia, jakie skutki przyniosły reformy, jakie sukcesy osiągnęli Polacy – o czym się Rosjanie z własnych mediów nie dowiedzą.
Moment i miejsce, w którym padła deklaracja o Roku Polskim, są niezręczne. Po rosyjskiej aneksji Krymu, a przed panią składał wizytę w Moskwie szef niemieckiego koncernu Siemens. I nawet w Niemczech było to źle przyjęte. A pani jest politykiem, od polityków oczekuje się większej niż od przemysłowców wrażliwości na wydarzenia na Ukrainie.
Mój pobyt w Rosji nie był wbrew polskiej polityce w kwestii ukraińskiej, która jest jednoznaczna. Był efektem wzajemnych kontaktów dotyczących lat – Polski w Rosji i Rosji w Polsce. Kilka miesięcy temu był u nas rosyjski pełnomocnik prowadzący tę sprawę, teraz była kolej na Polskę.
Ale dlaczego teraz? Do wizyty doszło przecież dokładnie między aneksją Krymu a agresją, z którą mamy dzisiaj do czynienia na wschodzie Ukrainy. Czy Polska nie daje w ten sposób politycznego sygnału, że jej te wydarzenia tak specjalnie nie interesują?