Reklama

Turcja zmienia przebieg wojny

Po miesiącach namów Ankara zdecydowała się włączyć do walki z islamistami. Ale na własnych warunkach.

Aktualizacja: 27.07.2015 06:32 Publikacja: 26.07.2015 21:03

Foto: AFP

„To całkowicie zmienia grę. To wielka sprawa mieć Turcję po swojej stronie" – powitał ją w telewizji CNN pułkownik amerykańskiego lotnictwa Rick Francona. Od piątku tureckie samoloty atakują oddziały islamistów w północnej Syrii i Iraku.

W Syrii i Iraku nie ma żadnej siły wojskowej, która byłaby w stanie powstrzymać nieustanny marsz bojówkarzy Państwa Islamskiego Iraku i Lewantu. Jedynie w północnej części Iraku oddziałom kurdyjskich Peszmergów udało się ich zatrzymać, ale nie pokonać.

Nikt nie panuje nad większością terenów, na których się toczą walki z bojówkarzami w obu sąsiadujących państwach. Rządy centralne – zarówno w Bagdadzie, jak i Damaszku – kontrolują jedynie południowe części swoich państw. Poza islamistami wszędzie działają grupy powiązane z Al-Kaidą i uzbrojone oddziały poszczególnych plemion i grup etnicznych (z najsilniejszymi spośród nich Kurdami). Ale wszystkie są zbyt słabe, by się zmierzyć z Państwem Islamskim.

Wyszkolona przez Amerykanów armia iracka po prostu nie chce walczyć – co stwierdzili sami amerykańscy wojskowi. Oddziały syryjskiego prezydenta Baszira Assada zaś próbują stawiać opór, ale od marca ponoszą klęskę za klęską we wszystkich częściach kraju. – Mamy braki w ludzkich zasobach – tak tłumaczył w niedzielę Assad, dlaczego jego armia bez przerwy się cofa.

Pojawienie się Turków rzeczywiście całkowicie zmienia sytuację na polach bitew, tym bardziej że dotychczas Ankara była oskarżana o ciche wspieranie islamistów: z niechęci właśnie do Assada oraz z obawy przed Kurdami (mieszkającymi i w Syrii, i w Iraku). Na amerykańskim Uniwersytecie Columbia powstał spis tych oskarżeń – głównie ze strony syryjskich Kurdów – obejmujących od „bezpośredniej współpracy wojskowej i dostaw broni (...) po pomoc medyczną".

Rząd turecki kategorycznie odrzucał te oskarżenia, ale Kurdowie od słów przeszli do czynów. 20 lipca islamiści dokonali zamachu bombowego na kurdyjskie centrum kulturalne w miejscowości Suruc na granicy z Syrią, zginęło w nim ponad 30 młodych aktywistów, którzy chcieli pomagać w odbudowie kurdyjskiego miasta Kobane zniszczonego w walkach z islamistami. Ankara oskarżyła właśnie tych ostatnich o dokonanie zamachu, ale tureccy Kurdowie zastrzelili w środę w rejonie przygranicznym dwóch tureckich policjantów, których oskarżyli o współpracę z radykałami przy przygotowaniu zamachu. „To był odwet" – przyznała nielegalna turecka Partia Pracujących Kurdystanu.

Reklama
Reklama

Kurdowie w Turcji dwa lata temu zawarli z rządem zawieszenie broni po trzydziestoletnim krwawym konflikcie, w którym zginęło około 40 tysięcy osób. Teraz rząd turecki stanął przed groźbą wznowienia wojny i przyjął wyzwanie. W czwartek premier Davutoglu zwołał naradę na temat bezpieczeństwa państwa. Nim jednak urzędnicy na nią dojechali, cios zadał inny przeciwnik – na granicy syryjskiej islamiści napadli na patrol tureckich żołnierzy. Państwo Islamskie kontroluje cały zachodni odcinek granicy syryjsko-tureckiej.

Ankara błyskawicznie podjęła decyzję i armia uderzyła zarówno na Państwo Islamskie, jak i obozy Kurdów. Dziennikarze zachodni nazwali to „sprzedażą wiązaną". Ich zdaniem bowiem w zamian za pomoc w walce z islamskimi radykałami główny sojusznik Ankary – USA – zgodził się, by Turcy zaatakowali również kurdyjskie bazy. Wcześniej Ankara domagała się zgody na atakowanie wojsk Assada, teraz się jednak obawia, że z Syrii i Iraku wsparci zostaną kurdyjscy separatyści w samej Turcji. Rzeczywiście, w odwecie za bombardowania obozów w Iraku Kurdowie zaatakowali konwój wojsk tureckich w okolicach Diyarbakir.

Ale jeszcze bardziej niż kurdyjskiego separatyzmu Ankara obawia się „ściślejszej współpracy USA i Iranu (po podpisaniu porozumienia między nimi), która może zepchnąć Turcję na drugi plan (na Środkowym Wschodzie)" – uważa analityk Chatham House Fadi Hakura.

Wojskowe uderzenia w Syrii i Iraku mają również znaczenie w polityce wewnętrznej Turcji. Po czerwcowych wyborach parlamentarnych partia prezydenta Recepa Erdogana nie jest w stanie uformować koalicyjnego rządu. Prawdopodobnie po wakacjach zostaną ogłoszone więc przedterminowe wybory. Erdogan zamierza je wygrać, przeciągając na swoją stronę elektorat nacjonalistycznych ugrupowań, którym już wcześniej nie podobało się zarówno zawieszenie broni z Kurdami, jak i islamistyczne zagrożenie z Syrii i Iraku.

Interwencja w sąsiednich krajach i fala aresztowań działaczy kurdyjskich (na równi z islamskimi radykałami) w Turcji osłabia również partię „nowej lewicy" – Partię Ludowo-Demokratyczną, wcześniej uważaną za legalne ugrupowanie Kurdów. Wchodząc do parlamentu, zmieniła tamtejszy rozkład sił, pozbawiając rządzącą partię Erdogana większości koniecznej do uformowania rządu. Teraz i ona padnie ofiarą wojny na granicach państwa.

Wydarzenia
Poznaliśmy nazwiska laureatów konkursu T-Mobile Voice Impact Award!
Wydarzenia
Totalizator Sportowy ma już 70 lat i nie zwalnia tempa
Polityka
Andrij Parubij: Nie wierzę w umowy z Władimirem Putinem
Materiał Promocyjny
Ubezpieczenie domu szyte na miarę – co warto do niego dodać?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama