Do miasteczka Sidi Bu Zajd w tunezyjskim interiorze (250 km od Tunisu) zjechali wczoraj tunezyjscy politycy i aktywiści oraz zagraniczni dziennikarze. Uczestniczyli w uroczystościach z okazji piątej rocznicy desperackiego czynu 26-letniego Mohameda Buaziziego.
Podpalił się przed siedzibą lokalnych władz na znak protestu przeciwko bezduszności rządzących i brakowi perspektyw. Zidentyfikowały się z nim potem tysiące młodych, sfrustrowanych Tunezyjczyków, rewolucja przenosiła się z miasta do miasta. Aż w końcu, po paru tygodniach, upadł dyktator Zin Abidin Ben Ali. I nie wrócił do władzy. Mieszka w Arabii Saudyjskiej. Tunezja jest jedynym krajem arabskim, w którym po rewolucji nie nastąpiła kontrrewolucja (jak w Egipcie) czy nie doszło do wojny domowej i zdobycia części terytorium przez fundamentalistów islamskich (jak w Libii, Jemenie, Syrii).
Sidi Bu Zajd, które odwiedziłem w styczniu 2011 roku, zaraz po upadku Ben Alego (wtedy zrobiłem zdjęcie wózka, którym woził mandarynki, marchew i cebulę Mohamed Buazizi), było biednym miasteczkiem, w którym nawet siedziby banków wyglądały jak skromne baraki. Młodzi ludzie, często wykształceni, wysiadywali całymi dniami w kawiarenkach nad jedną szklaneczką kawy z mlekiem. Nie było dla nich zajęcia. Teraz, jak wynika z doniesień wysłanników telewizji Al-Dżazira, jest podobnie. - Mieliśmy nadzieje, że bez Ben Alego nasze życie się zmieni. Tak się nie stało – skarżył się bezrobotny absolwent wyższych studiów, który uczestniczył w protestach na przełomie 2010 i 2011 roku. - Jesteśmy ignorowani i marginalizowani. Jesteśmy wykluczeni.
Frustrację młodzieży wykorzystują islamscy ekstremiści. W tym roku doszło do dwóch dużych zamachów terrorystycznych, których wykonawcami byli młodzi Tunezyjczycy, a ofiarami zagraniczni turyści. Dżihadyści uderzają w ten sposób w niezwykle ważny dla kraju sektor turystyczny.
Mimo zagrożeń ze strony islamskiego terroryzmu idee, o które walczono w rewolucji, nie umarły. Tunezja jest najbardziej demokratycznym krajem arabskim. Odbywają się tam wybory. Rządzą wspólnie liberałowie, przedstawiciele starego reżimu (ale nie najbliżsi współpracownicy Ben Alego) i umiarkowani islamiści.