Choć jego Helena nie ma klasycznych kształtów, emanuje z niej kobiecość. Jakiś niezwykły seksapil ujawniający się w pozie – w wygięciu bioder, zwarciu ud, uniesieniu ramienia. Figura znalazła się wśród pół setki innych prac, rzeźb i rysunków Smolany.
Wspaniały artysta zmarł 21 lat temu. Urodzony w 1921 roku we Lwowie, edukację zaczynał w tamtejszym Instytucie Sztuk Pięknych, a kontynuował po wojnie w Warszawie. W 1946 roku przeniósł się na Wybrzeże, nauczał w sopockiej Szkole Plastycznej, potem w PWSSP w Gdańsku.
Jego twórczość przypomina Galeria Senatorska. Słusznie, bo to jeden z nielicznych dziś wyznawców harmonii między formą a treścią, między naturą a kulturą. Szanował materię, w której przyszło mu pracować. Słuchał podpowiedzi drewna, kamienia, brązu. Wiedział, że udane dzieło to forma wynikająca z charakteru surowca i zgodna z nim.
„Poznanie praw materiału jest dla rzeźbiarza podstawą twórczości“, mawiał. „Bezwzględne podporządkowanie materiału swoim koncepcjom jest dowodem niezrozumienia praw rządzących naturą“.
A co z ludzkimi typami? Smolana potrafił znaleźć dla nich ekwiwalent w drewnie. „Święty Sebastian z Birkenau“ (lata 60.) jest współczesnym męczennikiem, skomplikowanym psychicznie, wycofanym, niechętnym kontaktom. Wyrzeźbiony w czerwonej daglezji, smukły jak postaci Giacomettiego, wydaje się zaprzeczeniem tradycyjnej, pełnej erotyzmu wizji tego świętego.