Jerzy Mierzejewski na początku 2000 r. podpisał umowę z Zarządem Transportu Miejskiego na sprzedaż biletów komunikacji miejskiej. Handlował nimi w kasie przy rondzie ONZ, do 31 października 2000 r.
Tego dnia pan Jerzy skończył pracę o godz. 18.15. Miał przy sobie bilety warte 46 tys. zł i utarg – ok. 70 tys. zł.
– Nie mogłem ich wpłacić w kasie przy ul. Senatorskiej, bo była otwarta tylko do godz. 14 – wspomina pan Jerzy. Dlatego schował pieniądze i bilety do nesesera. Kierowca odwiózł go do domu radiowozem Nadzoru Ruchu MZA. – Otwierałem drzwi windy, gdy ktoś zaczął mnie dusić od tyłu i tłuc po głowie – opowiada pan Jerzy. – Gdy upadłem, wyrwano mi neseser. Straciłem przytomność.
Pan Jerzy na kilkanaście dni trafił do szpitala. Miał liczne obrażenia głowy, m.in. złamanie ściany oczodołu i nosa. Policja wszczęła śledztwo. Świadkowie zeznali, że widzieli czterech bandytów, którzy uciekali samochodem. Pomimo że żona pana Jerzego poinformowała ZTM o napadzie, pracodawca już dwa tygodnie później zażądał zwrotu 113 tys. zł. W przeciwnym wypadku zapowiedział skierowanie sprawy do sądu.
– Nie miałem tyle, dlatego poprosiłem o umorzenie tej kwoty – mówi Jerzy Mierzejewski. ZTM nawet nie odpowiedział, za to w połowie grudnia 2000 r. rozwiązał z nim umowę na sprzedaż biletów.