Wybuch metanu bez rozgłosu

Szefowie kopalni Szczygłowice za 120 tys. zł kupili ekspertyzę, według której do wybuchu dojść nie może. A doszło

Publikacja: 04.12.2007 03:45

Wybuch metanu bez rozgłosu

Foto: Agencja Gazeta, Bartosz Wrześniowski Bar Bartosz Wrześniowski

W maju 2006 r., pół roku przed katastrofą w Halembie, w której zginęło 23 górników, w kopalni Szczygłowice koło Gliwic wybuch metanu poparzył ośmiu górników pracujących 650 metrów pod ziemią, pięciu z nich ciężko. Jeden musiał przejść półroczną rehabilitację. – Do dzisiaj mam psychozy – mówi jeden z górników. Sprawa przeszła bez echa tylko dlatego, że górnicy przeżyli.

Oficjalnie wybuchu metanu w tym rejonie nikt z władz kopalni się nie spodziewał. Z dokumentów wynika, że miał on kategorię A, tzn. niezagrożony wybuchem gazu. Taki był też wniosek z pomiarów, które robił szef działu wentylacji Tadeusz Kubiczek, odpowiedzialny za zagrożenia metanowe. Podpierał się ekspertyzą sprzed roku dr. inż. Eugeniusza Krausego z Kopalni Doświadczalnej Barbara przy Głównym Instytucie Górnictwa. Skutek? W miejscu, gdzie pracowali górnicy, w ogóle nie było metanomierzy. Najbliższy był dwa kilometry od epicentrum wybuchu. I dawał sygnały, ale nikt z kierownictwa nie zwrócił na nie uwagi.

Metan wybuchł. – Przeżyliśmy dlatego, że się przewróciliśmy i fala ognia nas nie zabiła – tłumaczy kolejny górnik.

Po 24 godzinach od wypadku gotowa była już ekspertyza mająca wyjaśnić przyczynę. Znowu wykonał ją na polecenie kopalni inż. Krause. To były szef działu wentylacji w Szczygłowicach. Z ekspertyzy, która kosztowała kopalnię 120 tys. zł, wynikało, że metan przyszedł z góry, nie z dołu, gdzie fedrowano.

– To niemożliwe. Fedrowano pod nami, wybijało podłogę pod nami. Kierownictwo musiało mieć świadomość, że metan przedostaje się wyżej. Przecież po to wzmacnialiśmy ten chodnik – mówi jeden z górników.

Tę wersję potwierdza Roman Sus, wicedyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego w Gliwicach. – Wpływ robót górniczych poniżej wyrobiska, gdzie doszło do wypadku, jest faktem. Sprawa była widoczna gołym okiem. Była wypiętrzona podłoga, zdeformowała się nawet obudowa w ścianie – twierdzi.

O ekspertyzie Sus mówi: – Nie chciałbym podważać wiedzy pana Krausego. To specjalista wysokiej klasy, ale myśmy się na niej nie opierali.

Ale jak wynika z ustaleń prokuratury, ta ekspertyza broniła wersji szefa wentylacji Tadeusza Kubiczka, że nie było w tym rejonie zagrożenia metanem. Eugeniusz Krause mówi zdenerwowany: – Ekspertyzę wykonałem zgodnie ze sztuką i prawami fizyki. Ktoś podpowiada tym górnikom te wątpliwości.

Ofiara wybuchu: – To śmieszne. Każdy doświadczony górnik zna fach. Widzieliśmy, co się dzieje.

Według prokuratury w Gliwicach zawinił kierownik działu wentylacji w kopalni, przede wszystkim nie kontrolując zawartości metanu w tym rejonie. Dlaczego tak ryzykował ludzkim życiem? W śledztwie tłumaczył, że wykonywał pomiary, a one nie wskazywały gromadzenia się metanu.

Jednak prokuratura umorzyła śledztwo. – Nie dopatrzyliśmy się cech przestępstwa – przyznaje Beata Wojtasik, szefowa Prokuratury Rejonowej Gliwice-Zachód. Według Okręgowego Urzędu Górniczego w Gliwicach Kubiczek popełnił tylko wykroczenie. Sąd skazał go na2 tys. zł grzywny. Kubiczek nadal jest kierownikiem ds. wentylacji w kopalni Szczygłowice. Nie chce rozmawiać z „Rz“. Tak jak dyrektor kopalni Szczygłowice. Odsyła do rzecznika, który od piątku ma wyłączoną komórkę.

Górnicy, którzy ulegli wypadkowi, wrócili do pracy, poza jednym, który odszedł na emeryturę. – Nie domagamy się odszkodowania, bo i tak nie mamy szans – mówi jeden z nich. ?

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki

i.kacprzak@rp.pl

W maju 2006 r., pół roku przed katastrofą w Halembie, w której zginęło 23 górników, w kopalni Szczygłowice koło Gliwic wybuch metanu poparzył ośmiu górników pracujących 650 metrów pod ziemią, pięciu z nich ciężko. Jeden musiał przejść półroczną rehabilitację. – Do dzisiaj mam psychozy – mówi jeden z górników. Sprawa przeszła bez echa tylko dlatego, że górnicy przeżyli.

Oficjalnie wybuchu metanu w tym rejonie nikt z władz kopalni się nie spodziewał. Z dokumentów wynika, że miał on kategorię A, tzn. niezagrożony wybuchem gazu. Taki był też wniosek z pomiarów, które robił szef działu wentylacji Tadeusz Kubiczek, odpowiedzialny za zagrożenia metanowe. Podpierał się ekspertyzą sprzed roku dr. inż. Eugeniusza Krausego z Kopalni Doświadczalnej Barbara przy Głównym Instytucie Górnictwa. Skutek? W miejscu, gdzie pracowali górnicy, w ogóle nie było metanomierzy. Najbliższy był dwa kilometry od epicentrum wybuchu. I dawał sygnały, ale nikt z kierownictwa nie zwrócił na nie uwagi.

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!