RZ: O co chodzi w medialnym szumie, który powstał wokół 18 zaginionych dokumentów z komisji weryfikacyjnej WSI? Podobno, jak twierdzi szef MON Bogdan Klich, 13 z nich to pan ukradł.
Antoni Macierewicz:
Trzy miesiące temu pan Klich mówił, że zaginęło 400, dzień później – 200, a następnie 50 dokumentów. Teraz twierdzi, że brakuje moich podpisów na karcie zwrotu 13 dokumentów. Tymczasem zasada jest taka, że osoba pobierająca dokumenty potwierdza fakt ich otrzymania podpisem. Zwrot kwituje także podpisem kancelista odbierający wykorzystane dokumenty. Ja dokumenty oddałem, a mój podpis widnieje wszędzie tam, gdzie powinien być. Bałagan powstał wtedy, kiedy w dniu zakończenia prac Komisji Weryfikacyjnej, nad ranem, bez zachowania procedur obowiązujących przy przekazywaniu akt, bezprawnie przejęto dokumenty Komisji Weryfikacyjnej. Próba obarczenia mnie odpowiedzialnością za rzekome braki w dokumentach, to – nie tylko moim zdaniem – nieudolna i nerwowa reakcja Platformy Obywatelskiej na list Przewodniczącego Klubu PiS, który Przemysław Gosiewski wysłał go półtora tygodnia temu do prokuratora generalnego, Zbigniewa Ćwiąkalskiego.
O co w tym liście chodziło?
Ten list, podobnie jak późniejsza audycja „Misja specjalna” w TVP 1, ujawniał informację, że marszałek Sejmu Bronisław Komorowski przyznał się do zachęcania do nielegalnego zdobycia Aneksu z weryfikacji WSI. Rzeczywiście była to tak wstrząsająca informacja, że politycy PO próbowali ją niezręcznie przykryć historią o rzekomo skradzionych dokumentach i na to skierować uwagę opinii publicznej.