Przekleństwo nazywa się rotacja. Wymyślił ją Sepp Blatter, szukając głosów w wyborach na prezydenta FIFA.
Pogadał w kuluarach i w zamian za głosy poparcia obiecał, że mundial, czyli kura znosząca złote jajka, nie pozostanie zabawką najbogatszych, ale będzie organizowany co cztery lata na innym kontynencie. Zaczęło się od bogatego regionu i sukcesu, jakim był turniej w Japonii i Korei w 2002 roku. Azjaci postawili stadiony szybciej, niż od nich wymagano.
W pierwszym turnieju po zamachach al Kaidy na Nowy Jork nikt nie obawiał się o bezpieczeństwo. Wszystko było nowoczesne i pachnące. Republikę Południowej Afryki na gospodarza turnieju w 2010 roku wybierano według tego samego klucza. To najbogatszy kraj kontynentu, atrakcyjny turystycznie. W 2006 roku, kiedy przyznawano mu mundial, miał bardzo silną ligę, niezłą reprezentację i mocarstwowe ambicje.
Teraz kadra jest na 85. miejscu w rankingu FIFA, a w lidze płacą mniej niż w rozgrywkach w Burkina Faso. Austriacy na modernizację czterech stadionów na tegoroczne mistrzostwa Europy wydali 133 miliony euro, sam obiekt w Kapsztadzie ma kosztować blisko trzy razy tyle.
Rząd RPA i komitet organizacyjny ustaliły, że mistrzostwa odbędą się na dziesięciu stadionach. Na pięciu z nich, od kiedy gościły Puchar Świata w rugby (1995) i Puchar Narodów Afryki w piłce nożnej (1996), dokonywane są jedynie poprawki kosmetyczne.