55 lat skończyłby dziś Maciej Płażyński. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku Księga Kresów Wschodnich
Maciej Płażyński spotykał się z czytelnikami Księgi Kresów Wschodnich. Tragiczny lot do Katynia sprawił, że następnych spotkań już nie będzie. Przygotowując wielokrotnie na Jego prośbę różnorakie materiały, nie przypuszczałem, że postawi mnie wobec konieczności pożegnania w Jego imieniu tych wszystkich, których usiłował przekonać publikowanymi tu tekstami, że Kresy to nie tylko muzeum, skansen, ogród wspomnień i pomnik dawnej chwały, lecz także żywa, funkcjonująca również dzisiaj rzeczywistość, w której nadal żyją Polacy, którym winni jesteśmy pomoc.
Marszałek – tak był zawsze przez nas, Jego współpracowników, nazywany, dwa lata temu przejął kierowanie Stowarzyszeniem Wspólnota Polska z rąk prof. Andrzeja Stelmachowskiego, który instytucję tę stworzył i oddał jej 19 lat ze swego niezwykle twórczego życia, aż do śmierci w kwietniu ubiegłego roku pełniąc funkcję jej honorowego prezesa. Takie przejęcie władzy, po wieloletnim panowaniu patriarchy, jakim niewątpliwie był Profesor, wywołuje zawsze oczekiwanie i niepokój – z powodu innego stylu pracy, nowych priorytetów i nieuchronnych zmian.
Nowy prezes wpadł w stowarzyszenie niczym burza, porażając wszystkich impetem, tempem pracy, mnogością pomysłów i niekończącym się pośpiechem, aby wykorzystać każdą sekundę, każdą możliwość, każdy pomysł, jakby czasu, który był mu dany, miało wkrótce zabraknąć. Okazał się człowiekiem, który potrafił zmobilizować swoje otoczenie do szczególnego wysiłku, zarażającym pasją i obdzielającym innych ogromną energią, człowiekiem, dla którego się pracuje. Właśnie dla Niego pracowaliśmy z oddaniem, a mimo że eksploatował nas niemiłosiernie, czynił to ku naszemu zadowoleniu. Relacje, jakie wytwarzały się między Nim a współpracownikami, trudno byłoby określić, nie odwołując się do terminologii i emocji zapomnianych już od setek lat. Nie popadając w skrajne emocje, można rzec, że był prawdziwym suwerenem, a naszej pracy nadał nowy sens, sens, który był przez nas akceptowany i który odpowiadał na oczekiwania tych wszystkich, którym Wspólnota Polska miała służyć.
Marszałek wierzył w to, że jako Polacy jesteśmy wspólnotą, a zatem, niezależnie od tego, gdzie żyjemy – w Polsce, na Kresach czy w Ameryce Łacińskiej – ciążą na nas pewne wobec siebie i tejże wspólnoty powinności, które w jego przypadku w oczywisty sposób wywodziły się z wartości tradycyjnych i opartych na chrześcijaństwie. Powinniśmy być solidarni i wspierać się w tym, co wspólnotą nas czyni, a więc w kultywowaniu języka, kultury, tradycji i wspólnej pamięci spajającej nas w naród.