Cierpliwe usta kandydata Platformy

Małgorzata Kidawa-Błońska. Do PO zaprosił ją Andrzej Olechowski. Dziś jest rzeczniczką sztabu jego konkurenta w wyborach – Bronisława Komorowskiego

Publikacja: 19.05.2010 03:19

Małgorzata Kidawa-Błońska twierdzi, że w polityce osiągnęła już wszystko, co chciała

Małgorzata Kidawa-Błońska twierdzi, że w polityce osiągnęła już wszystko, co chciała

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

W pustym między posiedzeniami Sejmie pięć ekip telewizyjnych czeka na Małgorzatę Kidawę-Błońską, rzeczniczkę sztabu Bronisława Komorowskiego. Każdej po kolei cierpliwie tłumaczy, co kandydat PO myśli, co zrobi. – Jestem tu codziennie. Głównym argumentem za tym, żebym została rzecznikiem, było to, że jestem z Warszawy, i gdy inni rozjeżdżają się po Polsce, ja mogę zawsze się spotkać z dziennikarzami– tłumaczy.

Ale jej kolega ze sztabu Rafał Grupiński przekonuje, że to zwykła skromność. – Rola rzecznika pasuje do niej idealnie. Jest wyważona, potrafi racjonalnie, argumentować – wylicza.

Inny polityk PO ocenia: – Jej zaletą jest to, że gra zespołowo. Wadą? Że wykona każde polecenie partyjne. Obie cechy są przydatne w roli rzecznika.

Inni sugerują, że Kidawa-Błońska to odpowiedź PO na Joannę Kluzik-Rostkowską, szefową sztabu kandydata PiS Jarosława Kaczyńskiego. Ma swoim urokiem ocieplić wizerunek marszałka. Paradoksalnie tak jak Kluzik-Rostkowska jest w lewicowym skrzydle PiS, tak Kidawa-Błońska żartuje, że jest jedną z najbardziej konserwatywnych osób w PO (chociaż do prawego skrzydła nie jest zaliczana). – Mój konserwatyzm jest praktyczny. Objawia się w przywiązaniu do tradycji, do rodzinnej hierarchii, nie oznacza zamknięcia i nietolerancji – zaznacza.

[srodtytul]Krochmalone obrusy[/srodtytul]

Kiedy mówi o tradycji, wspomina swój dom w Ursusie (dzielnica Warszawy). Trafił do jej rodziny jeszcze przez II wojną. Jej pradziadkowie: prezydent II RP Stanisław Wojciechowski i premier Władysław Grabski, przekazali go dzieciom. – Babcia była malarką, dziadek prawnikiem i pisarzem. Ich rodzice uznali, że jako artyści muszą mieć zapewnione jakieś praktyczne źródło dochodu. Dlatego podarowali im dom z gospodarstwem ogrodniczym, a mój dziadek, doktor praw, został nawet wysłany na kurs ogrodniczy – opowiada Kidawa-Błońska. Uważa, że to dobrze, gdy kobieta dba o dom. –Syn i mąż mi pomagają. Ale staram się, tak jak moja babcia, krochmalić obrusy, dbać o kwiaty, piec ciasta – zaznacza.

– Mimo wielu obowiązków znajduje czas, by rodzinie upichcić coś dobrego – potwierdza Edyta Mydłowska, szefowa biura prasowego Klubu PO.

W tym domu Kidawa-Błońska spędziła niemal całe życie. W młodości nie uciekała z niego, nie buntowała się. – Miałam wrócić o dziesiątej, to wracałam o dziesiątej. Zawsze się czułam za coś odpowiedzialna: żeby nie denerwować rodziców, żeby nie robić przykrości dziadkom – mówi. W tym domu w piwnicy organizowała z kolegami teatr. Potem studiowała socjologię, ale ciągnęło ją do teatru. Zapisała się do Warszawskiej Akademii Teatralnej. Kiedy poznała przyszłego męża, reżysera Jana Kidawę-Błońskiego, uznała, że jeden artysta w domu wystarczy, i dała sobie spokój z teatrem. W swojej pracy zawodowej głównie wspierała męża – jako producentka.

– Bardzo cieszą ją osiągnięcia męża i syna. Była szczęśliwa z powodu sukcesu filmu „Różyczka” – wspomina Mydłowska. By zrealizować inny film, „Skazany na bluesa” (o Ryszardzie Riedlu), zastawiła ukochany dom.

Od początku niepodległej Polski małżeństwo zaangażowało się w przygotowywanie spotów wyborczych. Obracało się w kręgach Kongresu Liberalno-Demokratycznego (tam poznała m.in. Donalda Tuska i Pawła Piskorskiego). W 1995 r. robili spoty dla Lecha Wałęsy. A kiedy w 2000 r. zaczęła powstawać PO, zadzwonił do niej Andrzej Olechowski, jeden z trzech założycieli partii. Zaproponował tworzenie struktur w Ursusie. – Wcześniej były tu tylko lewica i lokalne stowarzyszenia. Nie było łatwo. Gdy próbowaliśmy agitować na rzecz PO, czasem spotykaliśmy się nawet z obelgami. Ale powstało fajne koło, udało nam się wprowadzić do rady dzielnicy sporą reprezentację – podkreśla.

Została warszawską radną.

– Należała do drugiej linii. Wspierała swoje ugrupowanie podnoszeniem ręki w odpowiednim momencie – wspomina poseł PiS Karol Karski, wówczas także w radzie. – Ale zawsze była miła, sympatyczna, spokojna, niekłótliwa – zauważa.

[srodtytul]Nie była Rejtanem[/srodtytul]

W 2005 r. Kidawa-Błońska znalazła się w centrum konfliktu, jaki rozgorzał w warszawskiej PO. Paweł Piskorski zaczął być oskarżany o nieprawidłowości podczas pełnienia funkcji prezydenta stolicy. Stanowisko szefa regionu stracił związany z nim Andrzej Machowski.

– Ona należała do naszego środowiska – wspomina Maciej Białecki, współpracownik Pis- korskiego (dziś w zarządzie SD i sztabie Olechowskiego). – Kiedy z listy do Sejmu w wyborach w 2005 r. wycięto niemal wszystkich naszych ludzi, na 11. miejscu została tylko ona. Pracowaliśmy na nią. To dzięki środowisku Piskorskiego została posłem.

Sama Kidawa-Błońska widzi to nieco inaczej: – Wspomagali mnie różni ludzie, z PO i spoza niej. Ówczesna stołeczna Platforma to nie tylko Piskorski. Razem z nim odeszło z partii 30 osób, a warszawskie struktury są i były dużo liczniejsze.

Gdy w 2006 r. sytuacja się zaostrzyła i z PO wyrzucono Piskorskiego, część jego współpracowników odeszła sama, część usunięto.

– Była wtedy wierna partii, choć spotykała się z dawnymi współpracownikami i płacząc, tłumaczyła swoją decyzję – mówi polityk Platformy.

Białecki wspomina, jak z samorządowych list wyborczych wykreślano ludzi Piskorskiego: – Gdy miało się rozpocząć głosowanie nad usunięciem Machowskiego, Kidawa-Błońska pod jakimś pretekstem wyszła. Przez szklane drzwi mogła obserwować, co się dzieje na sali. Poprosiłem o wprowadzenie jakiegoś mało ważnego punktu. Po głosowaniu weszła. Ale dopiero wtedy stanęła sprawa Machowskiego. Widać było, że jest jej głupio. Podniosła rękę za jego usunięciem. Gdy Machowski pytał mnie potem, po co wprowadzałem ten punkt, wyjaśniłem: „już wiesz, co myśli o tobie Kidawa”.

Inny obserwator tych wydarzeń ocenia: – Nie rzucała się jak Rejtan w obronie kolegów, ale też nie angażowała się w ich wycinanie. Zachowała się pragmatycznie, została w partii. Większość ludzi tak by postąpiła.

Dziś jest szefową warszawskiej PO. Mówi, że tamte wydarzenia były dla niej przykre. – Nie jest łatwo powiedzieć swoim współpracownikom, że nasze drogi się rozchodzą. Nie byłam przeciwko nikomu. Po prostu wybrałam taką PO, jaką proponował Tusk. Nie zgadzałam się z wizją partii Piskorskiego i z jego niektórymi poglądami.

[srodtytul]Medialne in vitro [/srodtytul]

W Sejmie zajmowała się m.in. ustawą medialną. Ale bardziej popularna stała się dzięki ustawie o in vitro – opracowywała projekt konkurencyjny wobec propozycji Jarosława Gowina (był zbyt konserwatywny dla PO). Dlaczego zajęła się in vitro? Kiedy na posiedzeniu klubu dyskutowano na ten temat, odezwała się, bo nie zgadzała się z jakimś stwierdzeniem Gowina. Wtedy szef klubu Zbigniew Chlebowski zaproponował: to, proszę, stwórz zespół, który opracuje nowy projekt. – Pomyślałam: po co się odzywałam, nigdy nie lubiłam w szkole biologii ani chemii – zdradza. Ale nie protestowała. –Praca w zespole okazała się w sumie bardzo ciekawa – mówi.

Iwona Śledzińska-Katarasińska, która też pracowała w tym zespole, wspomina, że Kidawa-Błońska strasznie ich wtedy „skatowała”. – To był maraton narad, spotkań z ekspertami. Ale Małgosia jest świetną organizatorką – chwali koleżankę.

Jednak inny polityk PO zwraca uwagę, że ustawa o in vitro, na której tak Kidawie-Błońskiej zależało, utknęła u marszałka. – Jest przecież blisko niego, mogłaby zawalczyć. Ale jest na to za mało waleczna – ocenia.

Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO), prezydent Warszawy, zazdrości jej spokoju. – Czy to układanie list wyborczych czy rozmowy koalicyjne, ona zawsze jest spokojna, wysłucha drugiego, nie spieszy się – mówi.

A posłanka opozycji Elżbieta Kruk (PiS) tak przedstawia jej zalety: – Debata z nią jest zawsze merytoryczna.

Mydłowska podkreśla, że Kidawa-Błońska jest uporządkowana i systematyczna. Ale na sekretarce swego telefonu nagrała: „Zadzwoń jeszcze raz, bo właśnie szukam telefonu w torebce”. Kolega z klubu podkreśla, że to nagranie to część jej uroku. Tak jak uroda. Wygrała internetowy ranking na najładniejszą posłankę. – Myślałam, że to żart. W moim wieku czegoś takiego się nie spodziewałam – mówi Kidawa-Błońska (ma 53 lata).

Razem m.in. ze Śledzińską-Katarasińską i Agnieszką Kozłowską-Rajewicz aktywizuje kobiety w PO. Jeździ po Polsce. – Podkreśla, że najważniejsze są kompetencje i doświadczenie, że dzięki nim kobieta może się przebić w polityce – mówi uczestniczka takich spotkań.

Teraz ma na nie mniej czasu. W sztabie odpowiadała m.in. za powołanie komitetu honorowego, zna dobrze środowisko artystyczne. Udało jej się zebrać 160 osób. Jednak sama prezentacja komitetu nie była sukcesem, głównie przez kontrowersyjne wypowiedzi jego członków: Władysława Bartoszewskiego czy Andrzeja Wajdy, który mówił o wojnie domowej.

Od niedzieli Kidawa-Błońska tłumaczy wypowiedzi artystów m.in. dużymi emocjami. Osoba z władz PO ocenia: –To była klapa. Ale nikt nie wini Kidawy. No bo ona nie miała wyjścia. Nie mogła nie zaprosić do komitetu Wajdy czy Bartoszewskiego.

Inny polityk zwraca uwagę, że dzięki funkcji rzecznika sztabu posłanka ma szansę bardziej zabłysnąć. – Trzeba jej przyznać, że nigdy nachalnie nie zabiegała o awans. Chociaż lojalność wobec władz partii pomaga jej w pięciu się po partyjnych szczeblach – ocenia.

Kidawa-Błońska mówi, że w polityce osiągnęła już wszystko, co chciała. Nie widzi siebie w roli urzędnika Kancelarii Prezydenta.

– Praca zwykłego posła najbardziej mi odpowiada. Czasem żałuję, że zgodziłam się na rzecznikowanie. Bo gdy jakiś poseł opozycji mnie zirytuje, chciałabym coś powiedzieć ostrzej – zdradza. Ale czuje się odpowiedzialna za kandydata PO. Więc się nie buntuje i spokojnie uśmiecha do dziennikarzy.

W pustym między posiedzeniami Sejmie pięć ekip telewizyjnych czeka na Małgorzatę Kidawę-Błońską, rzeczniczkę sztabu Bronisława Komorowskiego. Każdej po kolei cierpliwie tłumaczy, co kandydat PO myśli, co zrobi. – Jestem tu codziennie. Głównym argumentem za tym, żebym została rzecznikiem, było to, że jestem z Warszawy, i gdy inni rozjeżdżają się po Polsce, ja mogę zawsze się spotkać z dziennikarzami– tłumaczy.

Ale jej kolega ze sztabu Rafał Grupiński przekonuje, że to zwykła skromność. – Rola rzecznika pasuje do niej idealnie. Jest wyważona, potrafi racjonalnie, argumentować – wylicza.

Pozostało 94% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!