Obyś Brazylijczyków na mundialu prowadził. Piekło przechodzili nawet ci trenerzy, którzy próbowali się przypodobać kibicom i dziennikarzom, a co dopiero Carlos Dunga znajdujący przyjemność w chodzeniu pod prąd. Żeby Brazylia mogła bezwarunkowo kochać piłkarzy, musi odreagowywać na selekcjonerach. W Dundze znalazła wymarzony odgromnik.
Reprezentacja wygrywa, a na niego z trybun sypią się wyzwiska i żale: gdzie się podziała magia, dlaczego nie tańczymy? Dawni mistrzowie świata, jak Gerson czy Carlos Alberto, mówią o Dundze ze słabo skrywaną pogardą. Że to nawet nie jest trener, dano mu kadrę, choć nie miał doświadczenia, i teraz próbuje wymyślać świat na nowo.
[srodtytul]Piłkarze i adwokaci[/srodtytul]
Dziennikarze schodzący się codziennie do klubu golfowego na przedmieściach Johannesburga, gdzie Brazylia mieszka i organizuje konferencje prasowe, są z trenerem na wojennej ścieżce. On zamknął przed nimi ostatnie treningi przed meczem z Koreą Północną, bo wściekł się, że do spięć między piłkarzami dorabiają niestworzone teorie, opisują wydumane konflikty. Oni w rewanżu wymyślają jeszcze więcej, żeby mu dopiec.
Ze stu powodów. Choćby dlatego, że nie wziął na mistrzostwa tych piłkarzy, których oni chcieli. Nieważne, że Ronaldinho błyszczał ostatnio w Milanie tylko w meczach ze słabymi, a Adriano tak przytył, że mógłby tego lata wygrać coś w sumo, a nie w piłkę. Kibice ciągle mają do nich sentyment za dawne zasługi, a dziennikarze są adwokatami ich sprawy.