Prawie 50 tysięcy kibiców na chwilę odłożyło wuwuzele, by odśpiewać hymn – Nkosi Sikelel’ iAfrica – „Boże, błogosław Afrykę”. Później Urugwajczycy mogli poczuć się jak w ulu.
Wczoraj w Pretorii wszystko było przygotowane do święta. RPA obchodziła rocznicę powstania uczniów w Soweto, zwycięstwo piłkarzy miało dać ludziom miłe zakończenie całego dnia spędzonego z rodziną przy braaiu – tutejszej odmianie grilla.
„Historia jest w rękach Bafana Bafana” – to pierwsza strona „The Star”. Inne gazety pisały o „sprawie życia i śmierci”. Presja, pod jaką znaleźli się przeciętni przecież piłkarze z RPA, była olbrzymia. Nie przegrali ostatnich 13 meczów, ludzie uwierzyli, że mogą zdziałać coś na pierwszym mundialu na afrykańskiej ziemi.
Jednak Urugwaj miał w składzie Diego Forlana. Znakomity napastnik Atletico Madryt w 24. minucie uderzył tak, jak nikt się nie spodziewał – piłka odbiła się jeszcze od obrońcy gospodarzy, od poprzeczki i wpadła do siatki. Cisza na stadionie Loftusa Versfelda była nawet głośniejsza niż wcześniejszy ryk wuwuzeli.
Miejscowi kibice nie są ludźmi wielkiej wiary. Trybuny pustoszały i cichły z każdą minutą, gdy szanse na pokonanie Urugwaju malały. W drugiej połowie Luis Suarez pokazał to, z czego słynie w lidze holenderskiej. Przewrócił się w polu karnym niezbyt mocno trącony przez bramkarza. Sędzia pokazał czerwoną kartkę Itumelengowi Khune, a Forlan z 11 metrów strzelił swojego drugiego gola. Trzeci padł w doliczonym czasie gry. Alvaro Perreira wykorzystał to, że piłkarze RPA chcieli dać kibicom chociaż jednego gola i zapomnieli o obronie.