Włosi nawet z Nową Zelandią musieli ratować remis. Uratowali aktorstwem, a nie futbolem, wymuszając rzut karny.
Kolejna europejska potęga się chwieje, zawstydzona przez drużynę, której piłkarzami nikt sobie na co dzień nie zaprząta głowy. Włosi pewnie nie potrafiliby wymienić z nazwiska nawet jednego rywala z Nowej Zelandii, jak Anglicy z drużyny Algierii. Nawet wielu Nowozelandczyków ich nie wymieni, bo rugby i All Blacks usuwają tam w cień wszelkie sporty. To się pewnie teraz zmieni, mur, od którego się odbili Włosi, będzie pamiętany długo. Oblężenie trwało, gdy w Nowej Zelandii była noc, ale jak mówił trener Ricki Herbert, premier oglądał mecz w Nelspruit, i to się liczy.
Drugi raz z rzędu Włosi byli na mundialu bliscy klęski z drużyną z antypodów i drugi raz uratowali się udawanym faulem w polu karnym. W 2006 roku w Niemczech tamta akcja Fabio Grosso w końcówce meczu z Australią była przełomem, od niej drużyna odbiła się do wygranego półfinału z Niemcami i finału z Francją.
Teraz trudno sobie taki dalszy ciąg wyobrazić. Jeśli Włosi nie pokonają w ostatnim meczu Słowacji, mogą w ogóle nie wyjść z grupy. Jeśli wyjdą, pewnie zagrają z Holandią. Są dziwną drużyną: grają zaskakująco odważnie, nie po włosku, ale też niewiele z tego wynika. Napastnicy nie strzelają goli, obrona nie daje gwarancji. Gdyby nie Daniele De Rossi, jedyny przywódca w kadrze, na dobre i złe, może już by ich w turnieju nie było. De Rossi znów musiał ruszać na ratunek przy stanie 0:1. Bramka dla Nowej Zelandii była kuriozalna i w pewnym sensie symboliczna dla zmian, jakie zaszły we włoskiej kadrze przez ostatnie cztery lata. Na poprzednim mundialu Fabio Cannavaro był skałą, obrońcą godnym Złotej Piłki.
Dziś jest piłkarzem zmierzającym do Dubaju na kontrakt z klubem Al-Ahli, gdzie, jak mówił po podpisaniu umowy, będzie spełniał swoje marzenia. Na razie będzie się musiał zmierzyć z sennym koszmarem. W siódmej minucie po podaniu Nowozelandczyków w pole karne Cannavaro pechowo się ustawił, a piłka odskoczyła od jego uda pod nogi Shane’a Smeltza. Federico Marchetti był bez szans, sędzia nie odgwizdał spalonego. Przez następne ponad 80 minut piłka niemal cały czas była u Włochów, trafiła w słupek po strzale Riccardo Montolivo, mijała bramkę z każdej strony, fruwała w polu karnym od lewej do prawej. Zawsze tam, gdzie czekali Nowozelandczycy, bo Włosi, jak Hiszpanie w meczu ze Szwajcarią, Anglicy z Algierią, uparli się, że niczego w swojej grze nie będą zmieniać, a piłka w końcu wpadnie do bramki.