Z piłkarzy, dla których nie ma rzeczy niemożliwych, jest jednym z najmniej docenianych przez media i sponsorów. Nigdy się nie wyrywał do pierwszych rzędów. Nawet gdy rozgrywał mecze życia, bohaterami zostawali inni.
Złotą Piłkę po włoskim mistrzostwie świata dostał Fabio Cannavaro, finał w Berlinie ukradli dla siebie Zinedine Zidane z Marco Materrazzim. Czy ktoś w ogóle pamięta, że na piłkarza tamtego meczu został wybrany Andrea Pirlo? Biegający taktomierz z Lombardii, który dla Milanu i reprezentacji Włoch znaczy tyle, ile Xavi dla Barcelony i Hiszpanii.
Koledzy z reprezentacji o tym pamiętają, włoscy kibice też. Gennaro Gattuso powiedział kiedyś, że gdy patrzy na Pirlo, zastanawia się, czy on sam ma się prawo nazywać piłkarzem. Od kilkunastu dni humor tych, którzy dobrze życzą Włochom, zależy od tego, co będzie w codziennym raporcie o stanie zdrowia rozgrywającego. A po niewyraźnych remisach z Paragwajem i Nową Zelandią na początek mundialu łydka Pirlo stała się nawet ważniejsza od ciągnących się tygodniami debat, czy to dobrze, że Antonio Cassano i Mario Balotellego nie ma w RPA.
Pirlo skończył z kontuzją towarzyski mecz z Meksykiem, niedługo przed mundialem. Dopiero w poniedziałek pierwszy raz normalnie trenował. Dziś może zagrać, ale Marcello Lippi mówi, że zacznie na ławce rezerwowych, nie ma jeszcze sił na cały mecz.
Włosi muszą pokonać Słowację, żeby awansować do drugiej rundy bez niczyjej pomocy. Remis da im awans tylko, jeśli Paragwaj pokona Nową Zelandię. Senny start to znak firmowy Włochów w wielkich turniejach. W 1982 r. marsz po złoto zaczynali od trzech remisów.