Skutkiem wzajemnych uprzedzeń jest totalna nieporadność w życiu społecznym. Nie potrafimy wyrażać emocji, być razem, wspólnie świętować. PRL zabrał nam przedwojenne formy – jako burżuazyjny przeżytek – w zamian proponując konwencję: „wicie-rozumicie”, natychmiastową bezpośredniość. Zostaliśmy z pustymi rękami i w sytuacjach publicznych nie wiemy, jak się zachować. Nie mamy świeckich rytuałów wspólnotowych. Ostały się tylko symbole religijne. Nie bez przyczyny przed pałacem prezydenckim stanął akurat krzyż. Sekwencja wydarzeń po katastrofie smoleńskiej do złudzenia przypominała reakcje, które nastąpiły po śmierci Jana Pawła II. Najpierw pojawili się ludzie, którzy byli wstrząśnięci i nie wiedzieli, co ze sobą począć. Przyszli na Plac Piłsudskiego, czy przed Pałac Prezydencki, błąkali się i patrzyli na siebie nawzajem. Co można zrobić? Ktoś umarł, no to znicz, krzyż, światłość wiekuista, itd. Później pojawiły się media i interpretatorzy symboliczni, którzy mówili (z nadzieją) o wielkim przeobrażeniu społeczeństwa. Ale i bali się tych „nieobliczalnych” tłumów na ulicach. Zbiorowe doświadczenie uległo w efekcie medialnych zabiegów odgórnemu sformatowaniu – pojawiają się jacyś „sprzymierzeńcy” i jacyś „przeciwnicy”.
W innych krajach jest inaczej? Lepiej?
Pozytywnych przykładów jest mnóstwo. Chodzi przede wszystkim o rozwiązania angażujące obywateli do wspólnego działania i do uczestnictwa w życiu publicznym. W Teksasie, stanie obfitującym w ropę naftową, zastosowano kiedyś tzw. sondaż deliberatywny w sprawie alternatywnych źródeł energii. I proszę sobie wyobrazić, że w wyniku otwartej, uczciwej debaty poświęconej alternatywnym źródłom energii, gdzie pojawiały się fakty i liczby, mieszkańcy dobrowolnie zgodzili się na podniesienie cen energii elektrycznej (odnawialne źródła energii wymagają bowiem znacznych nakładów finansowych). I Teksas, który zaczynał, jako stan ostatni jeśli chodzi o wykorzystanie energii odnawialnej, jest w tej chwili numerem jeden w USA. Konflikty, jak ten wokół krzyża, zdarzają się wszędzie. Tym, co naprawdę niepokoi jest słabość mediów i debaty publicznej, posiłkowanie się powierzchownymi emocjami, zamiast sięgnięcia do głębszych sensów wydarzeń. Obrona krzyża świadczy np. o tym, że w polskim systemie politycznym ludziom trudno jest wyrażać niezadowolenie. W to miejsce wchodzą więc organizacje w rodzaju Rodziny Radia Maryja – grupa, notabene, marginalna, nie przekraczająca 2 procent społeczeństwa, wykreowana w dużej mierze przez media. Te 2 procent w przekazie medialnym urosło do rangi zagrożenia dla cywilizacji liberalnej, która ugnie się pod ciosami babć w moherowych beretach.
Może po prostu dwa procent w polskiej skali to bardzo dużo?
Społeczeństwo polskie jest niewątpliwie szalenie rozdrobnione. Brakuje przestrzeni, czy to w rzeczywistości realnej, czy wirtualnej, gdzie można by się spotkać, rozpoznać, wymienić myśli. Jedynym sposobem wyrażania opinii są sondaże, które stały się ogromnym, łatwym do manipulowania przemysłem – przecież ludzie odpowiadają tylko na te pytania, które im się zadaje. W naszych realiach często stawiane są absurdalne pytania, a „reprezentatywne próby badawcze” nie są reprezentatywne. I to te sondaże przedstawiane są jako „głos ludu”. To jeden z największych problemów polskiej demokracji: media, polityka i cała ta maszyneria, zamiast identyfikować i odpowiadać na problemy ludzi, stara się je odgórnie kreować i nimi manipulować. Dobrym przykładem jest pojęcie „społeczeństwa obywatelskiego”. Na polskim gruncie przyjęto je jako idealny model, który wyobraziła sobie część elity intelektualnej. Z perspektywy tego modelu patrzy się na Polaków i lamentuje, że społeczeństwo obywatelskie wciąż się nie narodziło, nie dostrzegając ogromnego bogactwa rzeczywiście istniejących działań i inicjatyw społecznych.