Fajni ludzie pod krzyżem

I jedni, i drudzy mają w sporze o krzyż swoje racje. Niestety, w tym konflikcie zabrakło chęci i umiejętności rozmowy. Po obu stronach – przekonuje socjolog Anna Giza-Poleszczuk w rozmowie z Marcelim Sommerem

Publikacja: 16.08.2010 18:49

Anna Giza-Poleszczuk

Anna Giza-Poleszczuk

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Red

Kim są „obrońcy krzyża” przed pałacem prezydenckim? I co jest ich prawdziwym celem: walka o obecność religii w życiu publicznym czy o pamięć o tragedii smoleńskiej?

Anna Giza-Poleszczuk:

Ani jedno, ani drugie. W moim przekonaniu, grupa „obrońców krzyża” wyłoniła się spośród ogółu osób uczestniczących w żałobie po10 kwietnia, by poprzez sprawę krzyża zamanifestować coś niezwiązanego ani z religią jako taką, ani z katastrofą. Ich postawa jest przede wszystkim wyrazem braku zaufania do władzy oraz ogólnego niezadowolenia z kierunku spraw społeczno-państwowych w Polsce.

 

 

Z czego wynika ten brak zaufania i niezadowolenie?

Przede wszystkim z nieszczęśliwych doświadczeń życiowych. W każdej zbiorowości są ludzie, którym się nie powiodło, którzy są głęboko niespełnieni. I oni tę swoją frustrację czy złe doświadczenia muszą w jakiś sposób wobec reszty społeczeństwa artykułować. Wiele jest ruchów, które swój sprzeciw artykułują w języku radykalnej religijności, np. amerykańskie Dzieci Jezusa. Pod względem ilości różnego rodzaju ruchów fundamentalistycznych Polska, na tle rozwiniętych krajów Zachodu, wybija się zresztą raczej na korzyść.

Co popycha ludzi w stronę fundamentalizmu?

Spójrzmy choćby na drobnych przedsiębiorców (nadreprezentowanych zresztą wśród wyborców Prawa i Sprawiedliwości). Mikroprzedsiębiorstwa zatrudniające poniżej 9 osób stanowią ponad 90 proc. polskiego biznesu. Drobni przedsiębiorcy wychwalani są za to, że dzięki nim uniknęliśmy recesji w okresie kryzysu. W praktyce ich los jest jednak nie do pozazdroszczenia. Spójrzmy chociażby na rozwiązania prawne dotyczące rozliczania VAT: zobowiązanie podatkowe powstaje w momencie wystawienia faktury, a nie w chwili uzyskania płatności. Konsekwencją tego jest ciągła walka o płynność finansową. Drobni przedsiębiorcy pełniący funkcję podwykonawców muszą dokładać do interesu z własnej kieszeni, bo płaci się im na samym końcu. Przez lata nikt nie wpadł na pomysł, żeby wprowadzić kilka prostych przepisów, które ułatwiłyby im życie. Drobni przedsiębiorcy czują się zaniedbani, wykorzystywani, pozbawieni rzecznika swoich interesów w całym systemie państwowym. I mają rację. Ich problemów nie porusza się w debacie publicznej – są tylko slogany o deregulacji gospodarki czy podatku liniowym, który korzyści przynosi przede wszystkim wielkiemu biznesowi. Jeszcze gorzej jest z dyskursem na temat wsi, o której mówi się tylko, że „musi się zmienić”, a najlepiej po prostu wymrzeć. Tego typu doświadczenie bezsilności, bezradności, osierocenia przez państwo i elity, jest udziałem wielu ludzi. A najgorsze, że nikt z nimi nie próbuje nawet rozmawiać.

Ale „obrońcy krzyża” czują się raczej reprezentantami większości narodu, a nie wykluczonej mniejszości.

To typowy przejaw fundamentalizmu, przekonania, że posiadło się prawdę objawioną. Ale też, kiedy się patrzy na tych ludzi, to widać, że szczerze wierzą w to, co mówią, że nie ma w nich udawania czy manipulacji. Jest w nich natomiast dużo godności, zdolności do poświęceń w imię tej swojej prawdy. Proszę sobie wyobrazić, jak trudne psychologicznie jest poczucie, że jest się jedynym widzącym w gronie ślepców, a wszyscy wokół idą w stronę przepaści, nie zważając na krzyki o opamiętanie. Tragedia smoleńska i sprawa krzyża jest dla tych ludzi po prostu kolejnym symbolem tego, że sprawy w kraju przybierają zły obrót. Mamy też do czynienia z pojawianiem się zjawiska charakterystycznego dla tego rodzaju wykluczonych grup: spiskowych teorii rzeczywistości.

Obrońcy krzyża i im podobni kontestatorzy „ducha czasu”, to nie jest zjawisko ani nadnaturalne, ani specyficznie polskie, ani nawet nowe – myślę, że można szukać analogicznych grup niemal w każdej epoce historycznej. Religia dostarcza im narzędzi do wyrażenia sprzeciwu. Starają się bronić pewnych wartości, które niektórym mogą się wydawać anachroniczne czy karykaturalne. W realiach nowoczesnej demokracji powinniśmy jednak szanować ich odmienność.

Czy przeciwnicy krzyża, którzy zbierają się na kontrdemonstracjach szanują tę odmienność?

Związki między udziałem w tej czy innej demonstracji a sympatiami partyjnymi nie są wcale tak silne, jak się uważa

To grupa, którą ktoś trafnie określił, jako „radosne dzieci oświecenia”. Młodzi, wykształceni z wielkich miast, ulubieńcy badaczy opinii publicznej – zawsze odpowiadają „prawidłowo”: są za demokracją, za wolnością, za postępem, za prawami człowieka. Z mojego doświadczenia wynika, że są to zazwyczaj bardzo fajni ludzie. Dramat polega na tym, że „fajni ludzie” są w tym sporze po obu stronach. I jedni, i drudzy mają swoje racje. Niestety, w tej sprawie – jak i w całym polskim życiu publicznym – mamy do czynienia z deficytem rozmowy. Brakuje umiejętności słuchania, otwarcia się na drugiego człowieka i jego argumenty, zrozumienia jego punktu widzenia. W tym konflikcie chęci rozmowy zabrakło po obu stronach.

Polska jest podzielona na pół?

Pamiętajmy, że wszyscy ludzie, którzy wyszli na ulicę nie są reprezentatywni dla całego społeczeństwa. Nie każdy, kto nie zgadzał się z obrońcami krzyża, szedł na manifestację. Polska to kraj „milczącej większości”. W tym sporze, tak jak w wielu innych, zdecydowanej większości Polaków nie przekonują argumenty żadnej strony. Mają wrażenie, że coś jest w debacie publicznej nie tak, czują się manipulowani przez media i polityków, którzy stosują łatwe chwyty, żeby wzbudzić sensację, wykreować i podkręcić emocje publiczności. Każdy spór urasta do tak apokaliptycznych rozmiarów, że gdyby brać tę atmosferę na serio, to trzeba by założyć zbroję i ruszyć do boju. Media przedstawiają konflikt o krzyż jako wojnę światów. W rzeczywistości po jednej stronie mamy garstkę ludzi, którzy z czymś sobie nie potrafią poradzić i jakoś to manifestują, a z drugiej – inną garstkę, która dała się podpuścić i nie rozumie, że tak naprawdę nie ma do czynienia ze sporem światopoglądowym, politycznym, religijnym czy cywilizacyjnym, ale z ekspresją dwóch różnych doświadczeń życiowych.

To spór nie przebiega według linii partyjnych? PiS-owcy po stronie obrońców krzyża, zwolennicy PO po stronie przeciwników, a lewica na wiecu w obronie świeckości państwa na Placu Konstytucji.

Związki między udziałem w tej czy innej demonstracji a sympatiami partyjnymi nie są wcale tak silne, jak się uważa. Znaczna część grupy mającej poczucie wykluczenia z systemu polityczno-gospodarczo-medialnego głosuje na PiS czy Jarosława Kaczyńskiego często z poczucia, że to jedyna opcja polityczna, która nazywa po imieniu bliskie im problemy, nawet jeśli niekoniecznie podoba im się sposób ich rozwiązywania. Z tej grupy wywodzi się też większość „obrońców krzyża”. Ale to nie znaczy, że każdy obrońca krzyża jest zwolennikiem PiS. W moim przekonaniu, to partie starają się dostosować do istniejących, realnych podziałów w społeczeństwie, a następnie doprowadzić do eskalacji konfliktu. Mediom i komentatorom jest łatwiej, kiedy upozują sobie przeciwnika, zanim mu „przyłożą” – w jednym medium będzie się robić żołnierzy partyjnych z demonstrujących za krzyżem, w drugim z protestujących przeciw krzyżowi.

Jak przy takim natężeniu sporu miało dojść pod krzyżem do rozmowy?

Jeżeli mówię: „jestem przeciw krzyżowi”, to jest tylko czubek góry lodowej. Pod nim kryją się przemyślenia, ale też i emocje, doświadczenia, lęki, problemy np. obawa przed byciem postrzeganym jako „ciemnogród”. Do dialogu była potrzebna tylko odrobina dystansu do siebie i swoich przekonań. To było pole do popisu dla polityków, władz miasta i mediów. Pod krzyżem powinni byli stać mediatorzy. Miasto mogło wystawić stoliki czy namioty. To umożliwiłoby ludziom z obu stron barykady nawiązanie rozmowy i dostrzeżenie, że coś ich łączy.

Nikt o tym nie pomyślał. Jaki wpływ ten konflikt ma czy będzie miał na nasze społeczeństwo?

Skutkiem wzajemnych uprzedzeń jest totalna nieporadność w życiu społecznym. Nie potrafimy wyrażać emocji, być razem, wspólnie świętować. PRL zabrał nam przedwojenne formy – jako burżuazyjny przeżytek – w zamian proponując konwencję: „wicie-rozumicie”, natychmiastową bezpośredniość. Zostaliśmy z pustymi rękami i w sytuacjach publicznych nie wiemy, jak się zachować. Nie mamy świeckich rytuałów wspólnotowych. Ostały się tylko symbole religijne. Nie bez przyczyny przed pałacem prezydenckim stanął akurat krzyż. Sekwencja wydarzeń po katastrofie smoleńskiej do złudzenia przypominała reakcje, które nastąpiły po śmierci Jana Pawła II. Najpierw pojawili się ludzie, którzy byli wstrząśnięci i nie wiedzieli, co ze sobą począć. Przyszli na Plac Piłsudskiego, czy przed Pałac Prezydencki, błąkali się i patrzyli na siebie nawzajem. Co można zrobić? Ktoś umarł, no to znicz, krzyż, światłość wiekuista, itd. Później pojawiły się media i interpretatorzy symboliczni, którzy mówili (z nadzieją) o wielkim przeobrażeniu społeczeństwa. Ale i bali się tych „nieobliczalnych” tłumów na ulicach. Zbiorowe doświadczenie uległo w efekcie medialnych zabiegów odgórnemu sformatowaniu – pojawiają się jacyś „sprzymierzeńcy” i jacyś „przeciwnicy”.

W innych krajach jest inaczej? Lepiej?

Pozytywnych przykładów jest mnóstwo. Chodzi przede wszystkim o rozwiązania angażujące obywateli do wspólnego działania i do uczestnictwa w życiu publicznym. W Teksasie, stanie obfitującym w ropę naftową, zastosowano kiedyś tzw. sondaż deliberatywny w sprawie alternatywnych źródeł energii. I proszę sobie wyobrazić, że w wyniku otwartej, uczciwej debaty poświęconej alternatywnym źródłom energii, gdzie pojawiały się fakty i liczby, mieszkańcy dobrowolnie zgodzili się na podniesienie cen energii elektrycznej (odnawialne źródła energii wymagają bowiem znacznych nakładów finansowych). I Teksas, który zaczynał, jako stan ostatni jeśli chodzi o wykorzystanie energii odnawialnej, jest w tej chwili numerem jeden w USA. Konflikty, jak ten wokół krzyża, zdarzają się wszędzie. Tym, co naprawdę niepokoi jest słabość mediów i debaty publicznej, posiłkowanie się powierzchownymi emocjami, zamiast sięgnięcia do głębszych sensów wydarzeń. Obrona krzyża świadczy np. o tym, że w polskim systemie politycznym ludziom trudno jest wyrażać niezadowolenie. W to miejsce wchodzą więc organizacje w rodzaju Rodziny Radia Maryja – grupa, notabene, marginalna, nie przekraczająca 2 procent społeczeństwa, wykreowana w dużej mierze przez media. Te 2 procent w przekazie medialnym urosło do rangi zagrożenia dla cywilizacji liberalnej, która ugnie się pod ciosami babć w moherowych beretach.

Może po prostu dwa procent w polskiej skali to bardzo dużo?

Społeczeństwo polskie jest niewątpliwie szalenie rozdrobnione. Brakuje przestrzeni, czy to w rzeczywistości realnej, czy wirtualnej, gdzie można by się spotkać, rozpoznać, wymienić myśli. Jedynym sposobem wyrażania opinii są sondaże, które stały się ogromnym, łatwym do manipulowania przemysłem – przecież ludzie odpowiadają tylko na te pytania, które im się zadaje. W naszych realiach często stawiane są absurdalne pytania, a „reprezentatywne próby badawcze” nie są reprezentatywne. I to te sondaże przedstawiane są jako „głos ludu”. To jeden z największych problemów polskiej demokracji: media, polityka i cała ta maszyneria, zamiast identyfikować i odpowiadać na problemy ludzi, stara się je odgórnie kreować i nimi manipulować. Dobrym przykładem jest pojęcie „społeczeństwa obywatelskiego”. Na polskim gruncie przyjęto je jako idealny model, który wyobraziła sobie część elity intelektualnej. Z perspektywy tego modelu patrzy się na Polaków i lamentuje, że społeczeństwo obywatelskie wciąż się nie narodziło, nie dostrzegając ogromnego bogactwa rzeczywiście istniejących działań i inicjatyw społecznych.

Z tego co pani mówi można wysnuć wniosek, że w sporze o krzyż wszystkim w istocie chodzi o to samo.

W pewnym sensie tak. Najwięcej nieszczęść wynika z niezrozumienia. W czasie apogeum medialnego konfliktu ludzie mimo wszystko przychodzili pod pałac prezydencki porozmawiać, czy pokłócić się z koczującymi tam obrońcami krzyża. To pokazuje, że mamy do czynienia nie tylko z deficytem, ale też i z ogromnym zapotrzebowaniem na rozmowę. Gdyby media i politycy zechcieli pomóc w organizowaniu takiej międzyobywatelskiej rozmowy, sytuacja społeczno-polityczna w Polsce wyglądałaby zupełnie inaczej.

Prof. Anna Giza-Poleszczuk, socjolog Instytutu Socjologii UW, działaczka społeczna, prezes Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”

Kim są „obrońcy krzyża” przed pałacem prezydenckim? I co jest ich prawdziwym celem: walka o obecność religii w życiu publicznym czy o pamięć o tragedii smoleńskiej?

Anna Giza-Poleszczuk:

Pozostało 98% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!