Premier David Cameron i prezydent Nicolas Sarkozy przybyli do Trypolisu jako pierwsi zagraniczni przywódcy od czasu odbicia przez rebeliantów stolicy z rąk Muammara Kaddafiego. Ich wizyta ma jednak dla Tymczasowej Rady Narodowej wymiar więcej niż symboliczny; to właśnie Wielka Brytania i Francja najbardziej zaangażowały się militarnie i politycznie w obalenie reżimu pułkownika. Dzieje się to w czasie, gdy powstańcza Rada próbuje zlepić rząd pojednania narodowego. Cameron i Sarkozy, radośnie witani nie tylko przez libijskich polityków, ale także przez zwyczajnych mieszkańców Trypolisu (w mieście roi się od wymalowanych sprejem haseł: „Thank you, Great Britain" i „Merci France") obiecali podczas konferencji prasowej, że pomogą w schwytaniu obalonego dyktatora i postawieniu go przed sądem. Cameron wezwał jednocześnie Kaddafiego do złożenia broni, zapowiadając, że natowska misja w Libii będzie trwała tak długo, jak to konieczne. Sarkozy we wszystkim mu wtórował. \
Jeszcze przed wizytą Camerona i Sarkozy'ego pojawiły się opinie, że ich głównym celem jest skapitalizowanie poparcia udzielonego powstańcom – czyli zabezpieczenie wielomilionowych kontraktów na eksploatację libijskich złóż ropy i gazu. Minister finansów Francji Francois Baroin zaprzeczał stanowczo, twierdząc, że chodzi wyłącznie o gest politycznej solidarności. „To jeszcze nie ten etap" – tak w radiu odpowiadał Baroin na pytanie o ekonomiczny wymiar wizyty Sarkozy'ego. Prezydent Francji i brytyjski premier podczas swojej konferencji zręcznie omijali sprawę kontraktów, ale wyręczył ich szef tymczasowego rządu Libii Mustafa Dżalil, który zapewnił, że najwięksi sojusznicy rebeliantów będą mieć pierwszeństwo w zawieraniu przyszłych kontraktów. – Jako lojalny naród muzułmański wynagrodzimy te wysiłki, ale przy zachowaniu pełnej przejrzystości – obiecał Dżalil. – Ekonomiczny wymiar tej wizyty jest oczywisty – ocenia w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Jon Marks, ekspert brytyjskiego instytutu Chatham House. – Wielka Brytania i Francja miały w Libii silne wpływy i nie rozumiem, dlaczego miałoby się to zmienić po obaleniu Kaddafiego.
Ale Cameron i Sarkozy pojechali nie tylko po kontrakty. Libia to teraz jedyny sukces, którym mogą pochwalić się przed swoimi wyborcami. Dziś do Trypolisu wybiera się kolejny szef rządu – tym razem premier Turcji Recep Tayyip Erdogan. W przyszłym tygodniu do Libii polecą także przedstawiciele Egiptu i USA. Na razie nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie planował taką podróż ktoś z polskiego rządu. Ani w Kancelarii Premiera, ani w MSZ nie ma żadnych oficjalnych przygotowań do takiej wizyty. Rzecznik MSZ Marcin Bosacki zastrzega jednak, by nie wyciągać z tego zbyt pochopnych wniosków. – Wizyty w maju w Bengazi (ministra Radosława Sikorskiego – red.), pierwszej na tym szczeblu wizyty polityka UE, też nie zapowiadaliśmy zawczasu – poinformował „Rz" Bosacki.
Opinia dla „Rz" prof. Georges Mink francuski politolog
Wizyta prezydenta w Bengazi ma z całą pewnością związek z sytuacją wewnętrzną Francji. Nicolas Sarkozy wykorzysta sukces swojej polityki w Libii w zbliżającej się kampanii prezydenckiej. Podróż do Bengazi odbywa się w tym samym dniu, gdy telewizja transmituje pierwszą debatę w prawyborach na kandydata opozycyjnej Partii Socjalistycznej. Interwencja libijska będzie w kampanii obecnego prezydenta przeciwwagą dla jego niepowodzeń w polityce wewnętrznej, kryzysu gospodarczego itd. Ta wojna to bardzo dobra karta w rozgrywce wyborczej. Wojska francuskie nie zaangażowały się tak mocno jak Amerykanie w Iraku, a mimo to w efekcie samych nalotów Muammar Kaddafi został obalony i powstańcy przejęli władzę. To się podoba francuskiej opinii publicznej i nabija punkty Sarkozy'emu. Wiadomo też, że trwają już potajemne negocjacje naftowe i że nowe władze libijskie wynagrodzą Paryż za pomoc lukratywnymi kontraktami dla francuskich firm. Z drugiej strony niektórzy wyborcy na pewno będą pamiętać o interesach, które wcześniej łączyły władze w Paryżu z Kaddafim i jego reżimem. Początkowo wcale nie było pewne, że Sarkozy zdobędzie się na interwencję. Cichym bohaterem wojny w Libii jest lewicowy intelektualista Bernard-Henri Levy, który uparcie namawiał Sarkozy'ego do zaangażowania się po stronie powstańców. Dopiął swego i teraz poleciał z prezydentem do Bengazi. —not. mszy