Premier Donald Tusk od dwóch tygodni jeździ po Polsce i przekonuje wyborców do głosowania na PO. Platforma namówiła sympatyzujących z nią artystów i celebrytów do publicznych deklaracji poparcia. Nawet Andrzej Olechowski, który przez trzy lata nie szczędził Platformie słów krytyki, w ubiegłym tygodniu wszystko odwołał i stwierdził, że tylko PO pod wodzą Tuska może w czasach kryzysu dobrze rządzić Polską.
Z kolei PiS namawia swoich sympatyków, żeby zmienili rząd, i za wszelką cenę stara się zmienić wizerunek lidera Jarosława Kaczyńskiego. Czyja strategia pozyskiwania serc Polaków okaże się skuteczniejsza? Z ostatniego sondażu GfK Polonia dla „Rz" wynika, że górą jest PO. Z 46-procentowym poparciem utrzymuje prowadzenie. Na drugim miejscu jest PiS, z którym sympatyzuje 31 proc. badanych.
– I pewnie ta kolejność się nie zmieni, choć różnica między PO a PiS może być dużo mniejsza – komentuje socjolog Wojciech Łukowski z Uniwersytetu Warszawskiego. – Ale polityczny tort został już podzielony i nie zmienią tego żadne spoty czy apele wygłaszane przez te partie w ostatnich daniach kampanii. Bo przez większość wyborców jest to odbierane jak szum informacyjny.
Za plecami dwóch największych partii o serca Polaków toczą zażartą walkę mniejsze ugrupowania. SLD traci wyborców. Na partię Grzegorza Napieralskiego chce głosować 9 proc. badanych. PSL ma 5 proc. poparcia, a Ruch Janusza Palikota – 4 proc. Z PJN i Nową Prawicą Janusza Korwin-Mikkego sympatyzuje po 1 proc. badanych. Ale co czwarty ankietowany (24 proc.) przez GfK Polonia nie wie jeszcze, na kogo głosować, a więc wynik wyborczy może się znacznie różnić od wyników tego badania.
– Niezdecydowani przypuszczalnie zagłosują na inną partię niż PO czy PiS, dlatego sądzę, że wynik SLD, PSL, Ruchu Palikota, a nawet PJN będzie wyższy niż w sondażu – uważa Łukowski. – Również wyborcy, którzy wciąż się wahają, czy w ogóle pójść na wybory, nie poprą dominujących partii.