Nahda wywalczyła 90 miejsc i w 227-osobowej konstytuancie będzie zdecydowanie największym ugrupowaniem. Drugi w kolejności reformatorski Kongres na rzecz Republiki będzie miał 30 przedstawicieli, a lewicowy Ettakatol – 21. Obu partiom szef Nahdy zaproponował już rozmowy na temat koalicyjnego rządu. Jego premierem ma zostać 62-letni Hamadi Dżebali, sekretarz generalny zwycięskiej partii i jeden z jej założycieli. – To dobry wybór – ocenia w rozmowie z „Rz" były szef MSZ w rządzie tymczasowym Ahmed Abderrauf Unajes.
– Dżebali nie jest wprawdzie znany na naszej scenie politycznej, ale z jego deklaracji wynika, że zależy mu na stworzeniu państwa o nowoczesnym ustroju politycznym.
Tunezja była do tej pory jednym z najbardziej liberalnych państw arabskich. Mimo dyktatorskich rządów obalonego w styczniu prezydenta Ben Alego cieszyła się licznymi swobodami obywatelskimi i miała świecki ustrój. – Nie obawiałbym się o to, że Tunezyjczycy jutro obudzą się w innym państwie – mówi „Rz" Michael Bell, kanadyjski dyplomata, który spędził kilkanaście lat w Afryce Północnej.
– Tunezja ma wykształconych ludzi, jest zurbanizowana, nie targają nią walki plemienne. Ma długoletnią tradycję świeckości, silne związki z Zachodem i zarabia na turystyce. Tu po prostu nie ma miejsca na islamskie porządki.
Nahda, która była zakazana za czasów dyktatury Ben Alego, przedstawia się jako ugrupowanie umiarkowanego islamu, podobne do rządzącej w Turcji Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Jej lider Raszid Ganuszi zapewniał po wyborach, że Tunezja pozostanie krajem swobód obywatelskich, w którym „prawa Boga, Proroka, kobiet, mężczyzn, wierzących i niewierzących będą respektowane". Uspokajał sekularystów, mówiąc, że Nahda nie zamierza zakazywać ani sprzedaży alkoholu, ani noszenia bikini na plaży, ani wprowadzać islamskiej bankowości. Innego zdania jest Mohammed Hedi Hamda, rzecznik Partii Demokratycznego Postępu, która wprowadziła do konstytuanty 17 przedstawicieli.