W rewanżu dawały nam podobne znaczki, tyle że meksykańskie, minibutelkę coca-coli, która jeszcze stoi gdzieś na półce, nalepki, reklamowe tablice rejestracyjne stanu Meksyk itd. Tak się z nimi zżyliśmy, że po meczach nie musieliśmy nawet szukać noclegów. Zdarzało się. Poznałem wtedy meksykańską kulturę lepiej niż z książek, wiem, jak powinno się pić tequilę i jakie mango kupować.

Z każdego mundialu i Euro przywoziłem podobne doświadczenia. Mam do wolontariuszy stosunek przyjacielski, gdy widzę, jak biegają po schodach stadionów, roznosząc wodę i kartki ze składami. Jak jedzą w biegu kanapki i dosypiają na podłodze. Oni to wszystko robią za darmo, a jeśli nie pracują na stadionie, nie zobaczą nawet meczów, przy których ich zatrudniono.

Cechą charakterystyczną wolontariusza jest życzliwość, uśmiech, znajomość języków obcych i odporność na stresy. Dwoje Japończyków spytało we Wrocławiu, jak dojechać ze Strefy Kibica na lotnisko. Prosili wolontariuszy, by im pokazali na planie. Tyle że mieli plan Warszawy. Byli przekonani, że są w stolicy Polski. Ostatecznie dotarli tu pociągiem. Rano, w Poznaniu, po meczu z Chorwacją, bosy Irlandczyk z wyraźnymi oznakami zmęczenia poprosił wolontariuszy o pomoc w zakupie butów. Zaprowadzili go do Starego Browaru. W Gdańsku grupa Hiszpanów, będąca pod wrażeniem życzliwości wolontariuszy, podarowała im dwa bilety na mecz Hiszpania - Włochy. Na Dworcu Centralnym w Warszawie widziałem chłopaka w koszulce z napisem „Jak mogę pomóc", który niósł walizkę pani udającej się z pewnością w kierunku Białegostoku, a nie na stadion.

Oby wzajemna życzliwość została z nami i po Euro.