Europa zna już słabości Hiszpanów, Brazylia boi się ich najbardziej. Kiedy wylądowali na lotnisku w Kurytybie po kilku godzinach lotu z Waszyngtonu, nie było wielkiej fety. Hucznie to można przywitać Honduras, który nie zrobi gospodarzom krzywdy, Hiszpania nadal straszy. Barcelona może być w rozsypce, ale Real Madryt wygrał przecież Ligę Mistrzów, poza tym do Brazylii przylecieli ci, którzy zwycięstwa mają w DNA.
Dwa pierwsze dni w Kurytybie są dla obrońców tytułu szczególnie gorące. Do rozpoczęcia mistrzostw ośrodek Hiszpanów jest otwarty dla wszystkich dziennikarzy. Nie tylko tych, których FIFA sprawdziła w krajowych federacjach, przyznała specjalne kody i uznała za wystarczająco godnych tego, by uczestniczyć „w najlepszym i najlepiej zorganizowanym" mundialu.
Do ośrodka Atletico Paranense wchodzą wszyscy, którzy mają w portfelu coś z napisem „Press". Podczas pierwszego dnia trening oglądało 200 dziennikarzy. Pilnowani byli przez hiszpańską ochronę, wolno było stać tylko w wyznaczonych miejscach, nie można było gwizdać na piłkarzy.
Wszystkie oczy zwrócone są na Diego Costę. Jeśli ktoś chce tu gwizdać, to właśnie na niego. W Brazylii mówią o nim zdrajca, bo mając do wyboru grę dla kraju, w którym się urodził, i Hiszpanii, wybrał drugą opcję.
Zdrajca
Costa zresztą z niczym się nie kryje, mówi, że jest Brazylijczykiem, ale przyjechał zdobyć mistrzostwo świata z inną drużyną. Napastnik Atletico Madryt ma za sobą świetny sezon, pierwszy raz od 1996 roku jego klub wygrał rozgrywki krajowe, awansował także do finału Ligi Mistrzów, a Costa strzelił aż 36 goli i to mimo że stracił kilka tygodni na kontuzję.