George Friedman: Niepewna przyszłość Państwa Islamskiego

USA mogą sobie one pozwolić na „powrót do domu”, nawet, jeśli Bliski Wschód pogrąży się w chaosie. Inne jednak podmioty tego regionu zostaną u siebie, będą więc musiały się z taką sytuacją zmierzyć – pisze szef amerykańskiego think tanku Stratfor.

Publikacja: 04.12.2014 13:23

George Friedman. Fot. Luk Van Braekel/ Lic. Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)

George Friedman. Fot. Luk Van Braekel/ Lic. Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)

Foto: Wikimedia Commons

Rozmowy na temat broni jądrowej prowadzone z Iranem nie przyniosły porozumienia, ale termin ich zakończenia udało się bez trudu przedłużyć. To, co rok temu stałoby się przyczyną poważnego kryzysu politycznego, obfitującego w groźby i niosącego obawy. udało się załagodzić bez większych trudności. Nowy typ odpowiedzi na kolejną porażkę w staraniach o wypracowanie porozumienia oznacza zmianę formuły relacji między USA a Iranem, zmianę, której nie sposób zrozumieć bez rozważenia zwrotu geopolitycznego, do jakiego doszło Bliskim Wschodzie, a który osłabił również wagę „kwestii jądrowej".

U podstaw tego zwrotu leży powstanie Państwa Islamskiego (PI). Na poziomie ideologicznym nie ma większej różnicy między PI a innymi radykalnymi ruchami islamskich dżihadystów. Państwo Islamskie wyróżnia się jednak, jeśli idzie o kategorię „obecności geograficznej". Mimo, że Al Kaida przez dłuższy czas pragnęła przejąć kontrolę nad jakimś państwem per se, pozostawała przez większość czasu rozproszoną (choć, przyznać trzeba, na znacznym obszarze) organizacją terrorystyczną. Nie była w stanie wykazać się kontrolowaniem żadnego ważnego terytorium; pozostawała ruchem, nieprzypisanym do obszaru. Państwo Islamskie jednak, jak wskazuje na to sama jego nazwa, jest czymś innym. Jego twórcy postrzegają je jako „zalążek", który powinien rozwinąć się w ponadnarodowy byt polityczny, tymczasem swoją siedzibę ustanowił w Iraku i w Syrii. Ruch PI kontroluje więc z grubsza określone terytorium na obszarze dwóch państw i posiada coś w rodzaju standardowych sił zbrojnych, stworzonych z myślą o obronie (względnie rozszerzaniu) terytorium nowego kraju. PI zdołało też, mimo wszelkich przeszkód i zwrotów fortuny, zachować ten charakter. Grupa aktywistów PI z pewnością przekierowuje znaczną część swych sił i środków do rozproszonych formacji o charakterze partyzanckim i zachowuje rozbudowany „aparat" terrorystyczny w regionie, zarazem jednak stworzyła tam nową jakość: ruch islamistyczny zachowujący się jak „normalne" państwo.

To, czy Państwo Islamskie przetrwa, pozostaje kwestią sporną. Poddawane jest atakom amerykańskiego lotnictwa, USA usiłują też stworzyć siły koalicyjne, które zdołałyby je zaatakować i opanować. Tym trudniej stwierdzić, czy PI ma szanse na ekspansję: jak się wydaje, wyczerpało swoje możliwości w Kurdystanie, zaś armia iracka, która w początkowej fazie istnienia Państwa Islamskiego doświadczyła bolesnych porażek, wydaje się być w tej chwili zdolna do rozpoczęcia kontrofensywy.

Nowe zagrożenie terytorialne

Państwo Islamskie uruchomiło „wir", który nie pozostaje bez wpływu na mocarstwa regionalne i globalne, zmuszając je do zredefiniowania swej polityki. Nie sposób zignorować jego pojawienia się, ponieważ jest to podmiot o charakterze terytorialnym. W konsekwencji zaś państwa i narody zmuszone są dokonać rewizji wzajemnych relacji i dostosować ich kształt do faktu istnienia PI. Doskonale widać to na przykładzie Syrii i Iraku, chociaż liczba podmiotów, zmuszonych zareagować na istnienie Państwa Islamskiego nie ogranicza się do Bagdadu i Damaszku. Inne potęgi regionalne – wśród nich Turcja, Iran i Arabia Saudyjska – zmuszone są do ponownego oszacowania swojej postawy i celów. Organizacja terrorystyczna może zadawać ciosy i spowodować zamęt, zarazem jednak istnieje i trwa w postaci rozproszonej. PI zawiera elementy składowe terroryzmu, zarazem jednak pozostaje skoncentrowaną siłą, zdolną do rozszerzania swego zasięgu terytorialnego. Zachowuje się z uwzględnieniem reguł geopolityki – i dopóki istnieje, stanowi zagrożenie o charakterze geopolitycznym.

Na terenie Iraku i Syrii PI odwołuje się do poparcia części populacji arabskiej wyznania sunnickiego. Narzuciło swoją obecność w tych regionach Iraku, gdzie przeważa ludność sunnicka, i chociaż z pewnością wśród miejscowych Arabów-sunnitów można odnotować elementy oporu, nie powinno nas to zwieść – taki opór pojawia się wobec każdej nowej struktury państwowej. Jak dotąd, Państwo Islamskie bez trudu radziło sobie z tym oporem, jednocześnie usiłując rozszerzyć swój zasięg na tereny szyickie i kurdyjskie, usiłując doprowadzić do połączenia z oddziałami PI w Syrii. To zaś w zasadniczy sposób zmienia równowagę wewnętrzną w Iraku. Na terenach, gdzie w przeszłości sunnici pozostawali słabi i rozproszeni, czyli na północ i zachód od Bagdadu, pojawiły się silne struktury Państwa Islamskiego, stanowiące zagrożenie dla wydobycia ropy naftowej przez Kurdów i jakiejkolwiek kontroli sprawowanej przez Irak. Jeszcze bardziej skomplikowało PI sytuację w Syrii: osłabiając wszelkie inne grupy, usiłujące stawiać opór syryjskiemu prezydentowi Baszarowi al Assadowi zarazem umocniły jego pozycję i zwiększyły własne siły. Ta dynamika pokazuje, jak bardzo komplikuje sytuację geopolityczną pojawienie się Państwa Islamskiego.

Koalicja oponentów

Stany Zjednoczone wycofały się z Iraku, mając nadzieję, że sam Bagdad, nawet, jeśli nie jest w stanie sprawować odpowiednio stabilnych rządów na własnym terytorium, będzie jednak w stanie doprowadzić do powstania w Iraku równowagi sił, akceptując różne poziomy autonomii, formalnej i nieformalnej, poszczególnych regionów. był to cel bardzo ambitny, lecz w pełni możliwy do osiągnięcia. Pojawienie się Państwa Islamskiego doprowadziło jednak do dramatycznego zakłócenia równowagi w Iraku, a początkowe niepowodzenie irackich i kurdyjskich bojowników w starciu z PI postawiły USA przed koniecznością rozważenia sytuacji, w której nowy podmiot opanowałby znaczne obszary Iraku i Syrii. To zaś oznaczało perspektywę najmniej korzystną: Stany Zjednoczone nie mogłyby ani wycofać się w pełni, ani zaangażować w konflikt na dużą skalę. Waszyngton postanowił skierować przeciw Państwu Islamskiemu lotnictwo i minimalne jedynie siły lądowe, usiłując jednocześnie stworzyć zdolną do działania koalicję regionalną.

Kluczem do powstania tej koalicji jest dziś Turcja. Ankara stała się ważną potęgą regionalną: ma najsilniejszą armię i gospodarkę w regionie, zarazem zaś wydarzenia w graniczących z nią od południa Syrii i Iraku są dla niej potencjalnie najgroźniejsze. Pod rządami prezydenta Recepa Erdogana strategią Ankary pozostawało jak dotąd unikanie konfliktów z sąsiadami – i jak dotąd udawało się to. Teraz Stany Zjednoczone oczekują jednak od Turcji, że zapewni siły – w szczególności siły lądowe – które mogłyby się oprzeć ekspansji Państwa Islamskiego. Ankara ma w tym swój interes, między innymi ze względu na fakt, że dostawy irackiej ropy umożliwiłyby jej dywersyfikację źródeł energii oraz pragnąc utrzymać konflikt na dystans, który uniemożliwiłby rozszerzenie go na Turcję. Władze w Ankarze dokładały dotąd starań, by utrzymać z dala od granic kraju konflikt w Syrii, a zarazem ograniczyć swe bezpośrednie zaangażowanie w toczącą się tam wojnę domową. Erdogan wreszcie nie chciałby, by PI wywierało zbyt silne naciski na irackich Kurdów – w dalszej kolejności mogłyby one bowiem dotknąć również Kurdów mieszkających w Turcji.

Sytuacja Turcji jest bardzo złożona. Jeśli podejmie interwencję przeciwko Państwu Islamskiemu, w dodatku u boku Stanów Zjednoczonych, jej armia będzie miała okazję do sprawdzianu, jakiego nie doświadczyła od czasu wojny koreańskiej: jakość tureckich sił zbrojnych pozostaje, póki co, pod znakiem zapytania. Ryzyko jest duże i rzeczywiste, zwycięstwo zaś – dalekie i niepewne. Zarazem, biorąc udział w interwencji Turcja wróciłaby do roli, jaką odgrywała w świecie arabskim w czasach ottomańskich, usiłując wpływać na kształt aktywności politycznej Arabów w sposób zgodny ze swoimi interesami. Stanom Zjednoczonym nie udał się podobny tryb postępowania w Iraku – i pytanie, czy Turcji poszłoby lepiej, pozostaje otwarte. Istnieje poważne ryzyko, że Ankara zostałaby wciągnięta konflikt z szeregiem państw islamskich, z którego nie mogłaby się wycofać tak zgrabnie, jak uczynił do Waszyngton.

Jednocześnie pamiętać trzeba, że destabilizacja na południe od Turcji oraz pojawienie się na terytoriach Syrii i Iraku nowego podmiotu terytorialnego stanowi śmiertelne zagrożenie dla Ankary. Od czasu do czasu pojawiają się oskarżenia, że Turcy udzielają zakonspirowanego wsparcia strukturom Państwa Islamskiego, osobiście jednak bardzo w to wątpię. Turcy mogą żywić swego rodzaju przychylność do innych formacji islamistów, PI jednak pozostaje rzeczywistym zagrożeniem, a co więcej, może zaangażować Stany Zjednoczone w sposób, który osłabi wsparcie USA dla swych sojuszników. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, Turcy z pewnością nie będą szli na pasku Waszyngtonu: Ankara ma w Syrii swoje interesy, które bynajmniej nie pokrywają się z amerykańskimi.

Turcji marzy się obalenie reżimu Assada, Stany Zjednoczone jednak są temu niechętne z obawy, że ułatwiłoby to powstanie sunnickiego reżimu dżihadystycznego (lub, co bardziej prawdopodobne, stanu „dżihadystycznej anarchii"), na którego kształt (szczególnie, jeśli mógłby liczyć na wsparcie operacyjne ze strony PI) nie sposób byłoby wpływać. W pewien sposób Turcy akceptują utrzymywanie się dyktatury Assada jako dogodną wymówkę, która pozwala im nie angażować się w obecny konflikt. Na dłuższą metę Ankarze marzy się jednak upadek Assada i nastanie w to miejsce rządów sunnickich i przychylnych Turcji. Jeśli Stany Zjednoczone nie przychylą się do spełnienia tych oczekiwać, Turcja ma wszelkie podstawy, by odmówić udziału w interwencji; jeśli USA poprą te oczekiwania, Turcja może liczyć na pożądany obrót spraw w Syrii, niezmiernie za to skomplikuje się sytuacja w Iraku. Przyszłość Państwa Islamskiego stała się tym samym najważniejszą kwestią w relacjach turecko-amerykańskich, przesuwając na drugi plan kluczowe dotąd zagadnienia w rodzaju kształtu stosunków Turcji i Izraela.

Nowa regionalna rola Iranu

Pojawienie się na scenie politycznej Państwa Islamskiego w istotny sposób zmieniło również status i postrzeganie Iranu. Dla Iranu utrzymanie w Bagdadzie rządów zarazem w przeważającej mierze szyickich i umiarkowanie pro-irańskich pozostaje kwestią racji stanu; równie ważne jest dlań zachowanie wpływów, jeśli nie dominacji w południowym Iraku. W latach 80. Iran toczył z sunnickim Irakiem wojnę o katastrofalnych konsekwencjach; uniknięcie kolejnego konfliktu na podobną skalę stanowi podstawę irańskiej polityki bezpieczeństwa narodowego. Z punktu widzenia Teheranu istotny jest fakt, że Państwo Islamskie posiada wystarczający potencjał, by sparaliżować rząd w Bagdadzie i pozbawić Iran wszelkich wpływów w Iraku. Mimo, że sytuacja niekoniecznie będzie się rozwijać w tym kierunku, jest to potencjalne zagrożenie, któremu Iran musi przeciwdziałać.

We wschodnim Kurdystanie obecne są już niewielkie formacje irańskie, irańscy piloci siedli zaś za sterami irackich samolotów atakujących pozycje Państwa Islamskiego. Wszelka możliwość zdominowania przez PI nawet części Iraku jest dla Teheranu (którego interesy są w tym przypadku zbieżne z amerykańskimi) nie do przyjęcia. Oba kraje pragną upadku Państwa Islamskiego. Oba chcą, by rząd w Bagdadzie funkcjonował możliwie sprawnie. Dla Amerykanów sytuacja, w której to Iran gwarantuje bezpieczeństwo w południowej części Iraku nie stanowi problemu, Irańczycy zaś akceptują istnienie proamerykańskiego Kurdystanu, przynajmniej do chwili, w której nie stracą kontroli nad złożami ropy na południu kraju.

Zarówno fakt istnienia Państwa Islamskiego, jak inne, długofalowe tendencje w świecie powodują, że USA i Iran rozpoznają coraz więcej wspólnych interesów, które zbliżają je do siebie. Istnieją liczne doniesienia o współpracy amerykańsko-irańskiej na poziomie wojskowym, kierowanej przeciw Państwu Islamskiemu, podczas, gdy najważniejsza kwestia sporna, czyli irański program nuklearny, został niejako zmarginalizowany. Niedawne oświadczenie, informujące, że nie udało się jak dotąd osiągnąć porozumienia w rozmowach na temat broni jądrowej zostało niemal natychmiast złagodzone poprzez przedłużenie terminu zakończenia rozmów; żadna ze stron nie wystąpiła z żadnymi pogróżkami pod adresem rozmówcy, nie dała też w żaden sposób do zrozumienia, że obecne niepowodzenie wpłynęło w istotny sposób na kształt wzajemnych stosunków. Jak zawsze podkreślam, w moim przekonaniu stworzenie skutecznych nośników broni jądrowej jest znacznie trudniejsze niż wzbogacanie uranu, i Iran na obecnym etapie nie wydaje się kandydatem do roli kolejnej potęgi jądrowej. Stany Zjednoczone najwyraźniej pogodziły się z tym faktem, i ani Waszyngton, ani Teheran nie pragną pojawienia się kolejnych napięć w związku z kwestiami broni jądrowej; cały pakiet tych zagadnień został, wraz z pojawieniem się Państwa Islamskiego, odesłany jeśli nie ad acta, to „do późniejszego rozpatrzenia".

To „nowe przymierze" między USA a Iranem w oczywisty sposób niepokoi Arabię Saudyjską, trzecią z kolei – przynajmniej pod względem swej zamożności, a tym samym zdolności do finansowania nowych ruchów politycznych - potęgę regionalną. Rijad postrzega Teheran jako najpoważniejszego konkurenta w regionie Zatoki Perskiej, który ma potencjał do destabilizacji Arabii Saudyjskiej za pośrednictwem swej populacji szyickiej. Saudyjczycy uważają zarazem Stany Zjednoczone za ostatecznego gwaranta swego bezpieczeństwa narodowego, nawet, jeśli w okresie Arabskiej Wiosny podjęły szereg inicjatyw nie oglądając się specjalnie na Waszyngton. Zaniepokojony ocieplanie się relacji Iranu z USA Rijad jest dodatkowo wytrącony z równowagi faktem rosnącej samowystarczalności energetycznej Stanów, która w konsekwencji fatalnie osłabia znaczenie Arabii Saudyjskiej dla USA.

W ostatnich tygodniach niejednokrotnie snuto przypuszczenia w kwestii ewentualnego finansowania Państwa Islamskiego przez którąś z potęg arabskich; dla Rijadu jednak podjęcie tego rodzaju inicjatywy byłoby absurdalne. Im bardziej rośnie w siłę PI, tym bardziej krzepną więzy iracko-amerykańskie. Waszyngton nie jest w stanie pogodzić się z istnieniem ponadnarodowego kalifatu, który pewnego dnia mógłby stać się potęgą regionalną. Im większym zagrożeniem staje się Państwo Islamskie, tym bardziej Iran i Stany Zjednoczone stają się sobie nawzajem bardziej potrzebne, co z kolei okazuje się zupełnie sprzeczne z interesami Arabii Saudyjskiej w zakresie bezpieczeństwa. Rijadowi potrzebne są napięcia w relacjach USA i Iranu. Niezależnie od wszelkich kwestii religijnych czy ideowych, współpraca wojskowa Teheranu z Waszyngtonem stanowi mobilizację potencjału, który potencjalnie zagraża przetrwaniu rządów dynastii saudyjskiej. Również Państwo Islamskie nie żywi ciepłych uczuć wobec tronu w Rijadzie. PI ma możliwość rozszerzania swego zasięgu również w kierunku Arabii Saudyjskiej; w granicach królestwa odnotowano już aktywność na poziomie lokalnym, która wydaje się być sterowana przez Państwo Islamskie. Rijad zaangażował się był w przeszłości w Iraku, teraz zaś musi jak najprędzej zmobilizować w regionie inne prócz PI siły sunnickie, tak, by osłabły czynniki, które popychają dziś ku sobie Waszyngton i Teheran.

Ameryka jako zwornik Bliskiego Wschodu

Waszyngton zrozumiał tymczasem za sprawą Państwa Islamskiego, że koncepcja „zabrania się" przez Stany Zjednoczone z całego regionu jest głęboko nierealistyczna, choć zarazem USA nadal nie zamierzają angażować się w wielowymiarowy konflikt zbrojny w Iraku. Waszyngtonowi nie udało się zaprowadzić tam stabilizacji o odcieniu proamerykańskim przed kilkunastu laty; tym bardziej wątpliwe, by powiodło się to tym razem. Siły powietrzne Stanów Zjednoczonych zadają Państwu Islamskiemu mocne ciosy, ich obecność stanowi symbol amerykańskiej obecności i mocy w regionie – i zarazem wyznacza granicę zaangażowania, poza którą Waszyngton nie zamierza się posunąć. Amerykańska strategia tworzenia sojuszu, skierowanego przeciwko Państwu Islamskiemu należy do najbardziej złożonych – szczególnie w obliczu faktu, że Turcy nie zamierzają dać się wciągnąć do walki bez poważnych ustępstw na ich rzecz, Irańczycy oczekują, że w zamian za ich pomoc osłabną naciski na wstrzymanie ich nuklearnego programu zbrojeniowego, Saudyjczycy zaś pozostają pełni niepokoju wobec zagrożeń ze strony Iranu.

Godny odnotowania jest w tej sytuacji wpływ, jaki istnienie Państwa Islamskiego wywarło na kształt stosunków międzynarodowych w regionie. Pojawienie się nowej siły po raz kolejny sprawiło, że Stany Zjednoczone stały się zwornikiem regionalnego ładu, zmuszając zarazem trzy największe potęgi regionalne do zredefiniowania swych relacji z Waszyngtonem i ożywiając najgłębsze lęki, jakie trapią Turcję, Iran i Arabię Saudyjską. Ankara za wszelką cenę chce uniknąć powrotu do koszmaru z czasów ottomańskich, jakim była konieczność kontrolowania Arabów; Iran, chcąc zapobiec powstaniu sunnickiego Iraku i Arabii Saudyjskiej, został zmuszony do zbliżenia z USA – zupełnie jak za czasów ostatniego szacha. Państwo Islamskie ożywiło też obawy Saudyjczyków, że zostaną porzuceni na rzecz Iranu, zaś wszelkie inicjatywy Stanów Zjednoczonych warunkowane są przez ich obawę przed koniecznością ponownego zaangażowania się w Iraku.

W ostatecznej perspektywie przetrwanie Państwa Islamskiego jako zwartej jednostki terytorialnej jest nadzwyczaj mało prawdopodobne. W rzeczywistości zarówno Turcja, jak Iran i Arabia Saudyjska mają nadzieję, że USA rozwiążą ten problem samodzielnie przy użyciu lotnictwa i niewielkich sił lądowych – i czekają na taki obrót wydarzeń. Tego rodzaju uderzenie nie zniszczyłoby całkowicie PI, doprowadziłoby jednak do utraty przezeń ciągłości terytorialnej i zmusiło jego twórców do powrotu do strategii partyzanckiej i terrorystycznej. W gruncie rzeczy z tym właśnie mamy obecnie do czynienia właśnie z tym faktem. Samo jednak zaistnienie Państwa Islamskiego, nawet, jeśli było jedynie ograniczonym w czasie fenomenem, kazało państwom regionu przyjąć do wiadomości niełatwą prawdę, że założenia, jakimi dotychczas się kierowały, nie uwzględniały obecnego stanu rzeczy. Ankarze nie uda się uniknąć zaangażowania w obecny konflikt; Teheran zmuszony będzie ułożyć sobie życie ze Stanami Zjednoczonymi; Rijad zaś musi na nowo rozważyć słabości państwa. Jeśli idzie o Stany Zjednoczone – mogą sobie one pozwolić na „powrót do domu", nawet, jeśli region Bliskiego Wschodu pogrąży się w chaosie. Inne jednak podmioty bliskowschodnie, będąc we własnym domu, muszą się z tym chaosem zmierzyć; Państwo Islamskie uświadomiło to wszystkim w nader dobitny sposób.

- tłum. Małgorzata Urbańska

Rozmowy na temat broni jądrowej prowadzone z Iranem nie przyniosły porozumienia, ale termin ich zakończenia udało się bez trudu przedłużyć. To, co rok temu stałoby się przyczyną poważnego kryzysu politycznego, obfitującego w groźby i niosącego obawy. udało się załagodzić bez większych trudności. Nowy typ odpowiedzi na kolejną porażkę w staraniach o wypracowanie porozumienia oznacza zmianę formuły relacji między USA a Iranem, zmianę, której nie sposób zrozumieć bez rozważenia zwrotu geopolitycznego, do jakiego doszło Bliskim Wschodzie, a który osłabił również wagę „kwestii jądrowej".

Pozostało 97% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej