Pierwszy dokument, który autor wskazuje jako pochodzący od BND jest relacją z nieufności polskich władz wobec rosyjskiego śledztwa. Tak wygląda ten fragment w książce:
"Nie było przecież żadną tajemnicą, że rząd rosyjski potrafi doskonale zadbać o własne interesy. W tym miejscu należy przywołać raport BND z 2010 roku. W dokumencie tym czytamy między innymi, że oficjalne wypowiedzi, według których strona polska ufała stronie rosyjskiej w kwestii śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej, były przyjmowane krytycznie przez polskie organa bezpieczeństwa: 'Duża część współpracowników organów bezpieczeństwa żywi głęboką nieufność w stosunku do śledztwa prowadzonego przez stronę rosyjską'."
W innych fragmentach można przeczytać, że według wiedzy BND polskie służby badały hipotezę zamachu.
Drugie opracowanie ma pochodzić z marca zeszłego roku i opierać się na źródle w polskim rządzie, a także w rosyjskich służbach specjalnych. Kompilacja dwóch rozmów z nieznającymi się osobami ma prowadzić do konkluzji, że zamach z użyciem materiałów wybuchowych nie jest wykluczony. Wskazuje też dość ogólnie zleceniodawcę i konkretnie wykonawców.
Autor wskazuje, że działania polskich władz, które nie dbały o należyte wyjaśnienie sprawy, spowodowały wysyp teorii spiskowych. "Na przykład bardzo szybko pojawiła się koncepcja, jakoby za katastrofę smoleńską współodpowiedzialny był rosyjski rząd bądź Federalna Służba Bezpieczeństwa FSB, czemu Moskwa jak i polski rząd zgodnie kategorycznie zaprzeczały uznając tego rodzaju twierdzenia za nonsens. Kto sądził inaczej, zyskiwał miano bajarza wykorzystującego ów tragiczny wypadek dla celów politycznych. Czy w związku z tym powinienem zignorować dokument Federalnej Służby Wywiadowczej (BND)? Nosi datę z marca 2014 roku. Wtedy funkcjonariusz BND wysłał depeszę do centrali w Pullach, którą sporządził po rozmowach przeprowadzonych z wysokim rangą członkiem rządu polskiego oraz czołowym funkcjonariuszem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). W dokumencie utrzymuje się między innymi co następuje: 'Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy TU-154 z 10.04.2010 w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez Wydział FSB działający pod przykryciem w ukraińskiej Połtawie, pod dowództwem generała Jurija D. z Moskwy.' Chodzi o 3. Wydział FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Do jego podwydziałów należą: Zarządzanie Zakupem Broni, Sprzętu Wojskowego i Specjalnego Wyposażenia oraz Zarządzanie Środkami Operacyjno-Technicznymi. W dalszej części dokumentu BND czytamy: 'Pozostałego przebiegu zdarzeń dotyczącego realizacji, pozyskania materiałów wybuchowych czy komunikacji - mimo podjęcia intensywnych działań - nie udało się wyjaśnić, ponieważ nie można wykluczyć poważnego zagrożenia dla działających na miejscu źródeł.' Jak to bywa ze wszystkimi informacjami BND, można im wierzyć lub nie. Jednak te pasują do układanki z faktów i poszlak, co pozwala sądzić, że powyższe informacje wywiadowcze nie zostały wyssane z palca"
Autor wraca do tematu na kolejnych stronach: "Tu należy przypomnieć raport BND z marca 2014 roku. W dokumencie tym nie tylko utrzymywano, że zlecenie zamachu na TU-154 pochodziło 'bezpośrednio' od wysokiego rangą polskiego polityka i było skierowane do generała FSB, Jurija D. 'Nie udało się ustalić, kiedy i gdzie do tego doszło.' Następnie wspomniany generał FSB nawiązał kontakt ze stacjonującą w Połtawie grupą operacyjną pod dowództwem Dmytra S. „Dmytro S. oraz cała jego grupa operacyjna, w skład której wchodzi piętnastu etatowych funkcjonariuszy FSB, posługują się oficjalnie na terenie Ukrainy dokumentami SBU [Służby Bezpieczeństwa Ukrainy]. Pozostają tam jako siły wsparcia dla działań SBU. W rzeczywistości jednak wszyscy są funkcjonariuszami 3. Wydziału FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Nasuwa się pytanie, dlaczego akurat 3. Wydział FSB miałby być uwikłany w tego rodzaju proceder. D. do 2011 roku służył w Kabulu jako doradca Hamida Karzaja ds. spraw bezpieczeństwa. Wydaje się, że D. mógł zapewnić sobie łatwy dostęp do materiałów wybuchowych. Mimo to, uwzględniając fakt, że w przypadku TU-154 chodzi o rządowy samolot polskiego prezydenta o bardzo wysokich wymogach bezpieczeństwa, - zdaniem autora - umieszczenie w samolocie ładunków TNT wyposażonych w zdalne zapalniki byłoby niemożliwe bez zaangażowania polskich sił.' Tyle na temat wiedzy BND na podstawie wypowiedzi dwóch różnych źródeł; przedstawiciela rządu polskiego oraz rosyjskiego źródła z FSB. Oba źródła informują na temat sprawy Smoleńska niezależnie od siebie, nie znając się wzajemnie".