Rozstrzygnięte wybory prezydenckie, które dają nadzieję na zmianę status quo, są dobrą okazją, by na chwilę zatrzymać się i zastanowić, jakie wyzwania stają dzisiaj przed Polską. Nasz kraj znajduje się bowiem w kluczowym momencie: kryzys strefy euro oraz sytuacja za wschodnią granicą wymagać będą od nas większej mobilizacji, a przede wszystkim zdolności do bardziej samodzielnego i odpowiedzialnego spojrzenia na szanse naszego rozwoju. Czasu nie mamy wiele. O sukcesie zadecydują trzy obszary.
Spór o kierunek zmian koncentruje się w Polsce głównie wokół podstawowej linii podziału między rynkiem i państwem. Rzadko pojawia się natomiast kwestia porządku społecznego jako trzeciego, niezbędnego wymiaru sensownej strategii bezpiecznego rozwoju.
Obalone dogmaty
Państwo oraz rynek mają w Polsce zdeklarowanych obrońców, którzy toczą nieprzerwanie spór. Więcej państwa czy więcej rynku? Tak opisany dylemat jest jednak bardziej spuścizną historycznych okoliczności, w których dokonywała się transformacja lat 90., niż trafnym opisem wyboru, przed jakim stoją dzisiaj Polacy.
Nigdy nie jest dość przypominania o tym, że nasza transformacja gospodarcza i ustrojowa przypada na specyficzny moment w rozwoju zachodniej gospodarki i polityki, najczęściej określany mianem neoliberalnej rewolucji. W wielu krajach zachodniej Europy oznaczała ona zerwanie z polityką państwa dobrobytu. Stawiała przede wszystkim na indywidualną aktywność gospodarczą oraz odpowiedzialność za własną przyszłość. Wierzyła w spontaniczny charakter gospodarczego ładu rynkowego, który miał być naturalnym źródłem rozwoju i bogactwa. W tym modelu polityka oraz państwo (opisywane jako niekompetentne i kosztowne) powinny zajmować możliwie marginalne miejsce.
Wielu twórców i zwolenników naszej transformacji lat 90. podzielało takie przekonania, wręcz traktowało je jako dogmaty. I niekiedy nawet dzisiaj są gotowi ich bronić, chociaż niektóre z nich, jak na przykład wiara w samoregulujący się rynek, zostały zakwestionowane przez kryzys finansowy ostatnich lat.