Anna Słojewska z Brukseli
Grecy głosowali w niedzielę w dziwnym referendum, którego pytanie jest nieaktualne, a skutki niejasne. Wynik na „nie" oznacza silne poparcie dla rządu w jego żądaniach ustępstw wobec wierzycieli. O reszcie zdecydują najbliższe tygodnie kolejnych negocjacji.
– Głosowanie daje nadzieję, że wspólna waluta i demokracja mogą współistnieć – powiedział Janis Warufakis, grecki minister finansów. Tak przedstawiała sens referendum rządząca Syriza: jako oddanie ludowi prawa do zdecydowania o jego losach. Według rządu w Atenach głosowanie na „nie", które on rekomendował, wzmocni jego pozycję negocjacyjną. Zdaniem Brukseli – wręcz przeciwnie. – Słaba pozycja Grecji będzie jeszcze słabsza – mówił Jean-Claude Juncker, szef Komisji Europejskiej.
Nikt już nie skupiał się na szczegółach pytania referendalnego, bo nie o jego treść w tym wszystkim chodziło. Grecy mieli formalnie odpowiedzieć na pytanie, czy chcą pakietu pomocowego, który wierzyciele oferowali im dwa tygodnie temu. Tyle że ta propozycja jest już nieaktualna. Nie tylko dlatego, że formalnie 30 czerwca upłynął jej termin. To jeszcze można by obejść, podpisując nowe, trzecie już porozumienie pożyczkowe, oparte na tych samych kryteriach. Ale wszystko zmieniło się w momencie opublikowania przez MFW analizy sytuacji finansowej Grecji w ubiegłym tygodniu. Okazało się, że kraj potrzebuje przynajmniej 52 mld euro nowych pieniędzy i 53 mld euro redukcji starego długu, czyli znacznie więcej, niż wcześniej oceniano.
Negatywny wynik referendum nie unieważnia tych liczb. Trzeba będzie przystąpić do negocjacji nowego programu pożyczkowego, ale z założeniem, że jeśli poważnie myślimy o przyszłości tego kraju w strefie euro, to i pakiet musi być zdecydowanie hojniejszy, biorący pod uwagę wyliczenia MFW. Jeśli nie ma na to szans, bo albo Grecja zdecydowanie oprze się narzucanym jej reformom, albo wierzyciele w żadnym razie nie będą chcieli dokładać kolejnych pożyczek, to trzeba pozwolić na bankructwo Grecji i jej kontrolowane wyjście ze strefy euro.