To referendum miało dać wygraną Bronisławowi Komorowskiemu, podtrzymać entuzjazm zwolenników Pawła Kukiza, a wreszcie pozwolić PO zepchnąć PiS do obrony niepopularnych społecznie postulatów. Żadna z tych prognoz się nie sprawdziła.
Polityczne skutki niedzielnego głosowania będzie można ocenić po jego wynikach, a przede wszystkim frekwencji. Ale już dziś widać, że sprawy, nad którymi będziemy głosować, nie są najlepszym politycznym paliwem.
Pierwszy przekonał się o tym pomysłodawca plebiscytu. Były prezydent Bronisław Komorowski nietrafnie zdiagnozował przyczyny popularności Pawła Kukiza. Dziś, kiedy były prezydencki minister Henryk Wujec zdradził kulisy podjęcia decyzji (nocna narada po niespodziewanej porażce w pierwszej turze), wiemy już, że sprawie nie towarzyszyła głębsza refleksja.
Nie być twarzą porażki
Założenie wydawało się słuszne. Jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW), likwidacja finansowania partii z budżetu oraz rozstrzyganie wątpliwości na korzyść podatnika to postulaty, które cieszą się wysokim poparciem w sondażach. Niski poziom emocji w debacie przedreferendalnej pokazuje jednak, że sama akceptacja dla tych rozwiązań to za mało, by uczynić z nich sztandary swojej działalności.
Tym samym nie spełnił się czarny sen rządzącej PO. Dyskusja przedreferendalna nie sprawiła, by na kilka tygodni przed październikowymi wyborami w centrum uwagi znalazł się największy orędownik JOW, czyli Paweł Kukiz. Jego współpracownicy skarżą się, że są pomijani w telewizyjnych debatach, ale z pewnością nie jest to jedyna przyczyna.
Kukiz, który w kampanii prezydenckiej zwiększył swoje poparcie z kilku do 21 proc. (uczynił to właściwie w ostatnim jej tygodniu), roztrwonił cały polityczny kapitał, kłócąc się ze swoim otoczeniem. Sukces stał się jego przekleństwem. Nadzieja na łatwe wejście do Sejmu sprawiła, że w otoczeniu muzyka zaroiło się od ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z JOW. Ich reputacja obniżała zaś wiarygodność całego projektu.
Neutralizacja Kukiza jest dla PO dobrą wiadomością, ale uniemożliwiła realizację innego celu strategicznego. Rządzący nie mogli zbyt mocno zaangażować się w kampanię zachęcającą do udziału w referendum i poparcia wszystkich postulatów Komorowskiego. Co prawda PO oficjalnie deklaruje pełną mobilizację, ale wyraźnie robi wszystko, by nie uczynić premier Ewy Kopacz twarzą spodziewanej porażki, jaką będzie niska frekwencja 6 września.