W Unii Europejskiej trzeszczy, kryzys goni kryzys, czego najnowszym dowodem niemal remis w austriackich wyborach prezydenckich, których omal nie wygrał prorosyjski, eurosceptyczny populista. Polska, stawiając się ostatnio ostro Komisji Europejskiej, wpisała się niechcący w główny nurt eurosceptycyzmu, choć PiS jest na szczęście daleki od pomysłów Wolnościowej Partii Austrii czy Frontu Narodowego we Francji. To bardzo zły kierunek – gdyby Europa nim podążyła, Polska znalazłaby się w poważnym niebezpieczeństwie.
Kryzys migracyjny może lada chwila wybuchnąć z nową siłą, kryzys zadłużeniowy Grecji został odroczony, a nie zażegnany, w czerwcu Brytyjczycy mogą przegłosować Brexit, z wyborów na wybory w wielu krajach rosną w siłę eurosceptyczne ruchy populistyczne. Wspólnota nie przypomina już pasa transmisyjnego do stabilności i dobrobytu, jakim była w momencie wielkiego rozszerzenia na Wschód i Południe. Stała się biurokratycznym molochem coraz gorzej radzącym sobie z problemami.
„Oda do radości" już nie porywa, nieliczni wymachują jeszcze niebieskim sztandarem z gwiazdami. Unia straciła moc przyciągania, jej miękka siła wyparowała, a twardej, czyli armii, nie ma wcale. Moglibyśmy więc zacząć przygotowywać się do życia w osłabionej Unii lub wręcz bez niej, gdyby nie prosty fakt, że UE – obok NATO – jest dla Polski geopolityczną tarczą.
Bez niej Europa będzie strategicznym koszmarem, terenem polowań wielkich mocarstw, głównie Rosji i Niemiec, na którym małe i średnie narody staną się zwierzyną łowną. Warto przywołać tu ku przestrodze czasy od XVI do początku XIX wieku, czyli okres od poważnego osłabienia Świętego Cesarstwa Rzymskiego do jego ostatecznego upadku. To 200 lat niemal ciągłych wojen kontynentalnych o dominację, przerywanych ledwie kilku-, kilkunastoletnimi interwałami pokoju, i jednocześnie nieudanych prób reformowania cesarstwa – ówczesnej wspólnoty europejskiej. Zostały one zadławione przez partykularyzmy, a potem (od Piotra Wielkiego) także przez Rosję. Nie przypadkiem to właśnie wtedy uwiędła siła Rzeczypospolitej, a potem nastąpił całkowity upadek naszego państwa.
Aż tak wiele do dziś się nie zmieniło. To ciągle ten sam kontynent zamieszkany przez te same trzy wielkie nacje rozmiłowane niegdyś w bojach o dominację – Niemców, Rosjan i Francuzów. Tak jak dawniej właśnie one będą grać pierwsze skrzypce po ewentualnym upadku UE i wytyczą swoje strefy wpływów.